sobota, 25 grudnia 2010

Włączyłem telewizor, aby obejrzeć pasterkę transmitowaną z Bazyliki św. Piotra. Przed nią studio telewizyjne i rozmowa w nim bliżej nie znanej mi prezenterki z księdzem i pewnym starszym żeglarzem. Kobieta siedzi ubrana w krótką spódniczkę, na czymś, co przypomina stołek barowy. Wypytuje kapitana o historie na morzu i ‘najdziwniej spędzoną Wigilię’. Pyta czy kiedy był sam na oceanie, to łamał się ze sobą opłatkiem i czy składał sam sobie życzenia. Kolejny epizod reality-show o chilijskich górnikach, z których jeden daje wywiad z okazji świąt. Zapowiedź przeniesienia się do Watykanu przypomina o pasterce.

Wracając do niestandardowych sposobów spędzania Wigilii – jakiś ekstatyczny nawał ich relacjonowania. Płetwonurkowie ubierają choinkę pod wodą, miłośnicy koni łamią się opłatkiem ze swoimi zwierzętami. Odnosi się wrażenie, że kiedyś tego typu doniesienia serwowano jedynie w programach dla dzieci.

W homilii Benedykt XVI m. in. w wyważony sposób daje odpór liberałom i modernistom w Kościele, wspominając o ‘ludziach dobrej woli’, wyrażeniu, które na dobre zadomowiło się w posoborowym katolicyzmie. Nie wystarczy być ‘dobrym’, aby zostać zbawionym. W oczywisty sposób konieczna jest wiara. Banalność tej prawdy połączona z koniecznością ciągłego jej dzisiaj powtarzania świadczy o regresie jaki dokonał się w ciągu ostatnich kilku dziesięcioleci.

sobota, 11 września 2010

niedziela, 29 sierpnia 2010

Antyleberalizm w pięć miut, czyli o leberalizmie powiedzieli

Nieco antyliberalnych słodkości.


Światopogląd widzący w śmierci milionów jedynie bezsens, musi być z gruntu bezpłodny jako bezbożna, bezduszna i beznamiętna wizja świata. A jest to światopogląd liberalizmu wszelkiej maści, poczynając od anemicznej inteligencji demokratycznej, a na komunizmie – jej późniejszym spadkobiercy duchowym skończywszy. (Ernst Jünger)

Liberalny burżuj jest starszym bratem bolszewika. (Alexis Carell)

Liberalizm jest rzeczą dla głupców. Ględzi się o tym czego się nie posiada. [...] Każdy dla siebie: to jest angielskie; wszyscy dla wszystkich: to jest pruskie. Liberalizm jednak oznacza: państwo dla siebie, każdy dla siebie. Jest to formuła, wedle której nie sposób żyć. (Oswald Spengler)

Liberał bowiem, jako człowiek kompromisu, pragnie aby nigdy nie nadszedł dzień radykalnej negacji lub pełnej afirmacji; dlatego przy pomocy dyskusji zamąca wszystkie pojęcia, rozplenia sceptycyzm wiedząc, że lud, który nieustannie, przy każdej sprawie, słyszy z ust swoich sofistów „za” i „przeciw”, w końcu nie wie już czego ma się trzymać i pyta się, czy prawda i fałsz, sprawiedliwość i niesprawiedliwość, hańba i honor rzeczywiście są ze sobą sprzeczne, czy też raczej są tym samym, rozpatrywanym z różnych punktów widzenia (...) stan taki nie może trwać zbyt długo. Człowiek jest zrodzony do działania, i wieczna dyskusja, która nie zostawia miejsca na działanie, jest czymś nienaturalnym. Nadejdzie dzień, kiedy lud pchany swoimi instynktami runie na ulice, aby zdecydowanie zażądać wypuszczenia Barabasza lub Jezusa, i aby przewrócić katedry sofistów. (Juan Donoso Cortes)

Narody upadają poprzez liberalizm. (Arthur Moeller van der Bruck)

Był on [liberalizm] zawsze reprezentantem bezpłodności, niepojmowania tego, co właściwie było konieczne, [...] był zawsze kłodą na naszej drodze, wierny nie życiu lecz przekonaniom, pozbawiony wewnętrznej karności. (Oswald Spengler)

Triumf społeczeństwa nad państwem to ustawiczna zdrada kraju, zdrada stanu ze strony tego co podłe i pospolite. (Ernst Jünger)

Liberalizm to stadne zezwierzęcenie. (Fryderyk Nietzsche)

To, że Paweł VI był liberałem, jak przyznaje jego przyjaciel, kard. Danielou, wystarczy, by wyjaśnić zniszczenia dokonane podczas jego pontyfikatu. Papież Pius IX szczególnie często mówił o liberalnym katoliku, uważając go za niszczyciela Kościoła. Liberalny katolik jest istotą o dwóch obliczach, żyjącą w świecie nieustannych sprzeczności. Chciałby pozostać katolikiem, a jednocześnie owładnięty jest ideą pojednania ze światem. Wyraża swoją wiarę słabo, gdyż obawia się okazać zbyt dogmatycznym, a w rezultacie jego działania są zbieżne z działaniami wrogów wiary katolickiej. Czy papież może być liberałem i pozostawać papieżem? Kościół zawsze ostro potępiał liberalnych katolików, ale nie zawsze rzucał na nich ekskomunikę. (Marcel François Lefebvre, CSSp.)

Łatwo zauważyć, że „zaawansowany liberalizm” Giscarda d’Estaing w okolicach roku 1975 przywiódł Francję do socjalizmu; ale uważa się w dobrej wierze, że „prawo liberalne” może nas obronić przed uciskiem totalitaryzmu. Ludzie o dobrych intencjach tak naprawdę nie wiedzą czy powinni aprobować, czy uważać za błędną „liberalizację aborcji”. Ale byliby gotowi do podpisania petycji domagającej się liberalizacji eutanazji. W gruncie rzeczy, wszystko, co opatrzone jest etykietą wolności, przez dwa wieki było otaczane aurą prestiżu, właściwą takiemu słowu, które oznacza świętość. Ale, mimo to, właśnie przez to słowo giniemy. To liberalizm dotknął swoim jadem zarówno świeckie społeczeństwo, jak i Kościół. (Marcel François Lefebvre, CSSp.)

Liberalni katolicy są wilkami odzianymi w owcze skóry, będą was nazywać papistami, klerykałami, nieprzejednanymi wstecznikami. Miejcie to sobie za honor. (Pius X)

Liberalizm jest sprawą silnych, a nie słabych, słabi przez liberalizm upadają. Nie powinni brać się za liberalizm, gdyż nie mogą sobie nań pozwolić. (Carl Schmitt)

Nie istnieje polityka liberalna, a jedynie liberalna krytyka polityki. (Carl Schmitt)

Wrogiem człowieka konserwatywnego jest człowiek liberalny. (Arthur Moeller van der Bruck)

Liberał – co to takiego? Czy to przypadkiem nie taki osobnik, który wierzy, że jego przeciwnik ma rację? (gen. Charles de Gaulle)

Liberalizm z konieczności współgra z zepsutą naturą ludzką, tak jak katolickość jest jej zasadniczym przeciwieństwem. Liberalizm to wyzwolenie z ograniczeń; katolickość to wędzidło dla namiętności. Zaś upadłemu człowiekowi, zgodnie z bardzo naturalną tendencją, podoba się system przynoszący uprawomocnienie i uświęcenie pychy jego intelektu i rozpasania namiętności. Dlatego Tertulian powiada: „W swych szlachetnych aspiracjach dusza jest z natury chrześcijańska”. Podobnie można by powiedzieć, że człowiek, przez skażenie swojego pochodzenia, rodzi się z natury liberałem. (ks. dr Feliks Sarda y Salvany)

Niemiec przybiera wobec liberalistycznego frazesu typową postawę człowieka półedukowanego. Gdyby był nieedukowany, wówczas zaakceptowałby ten frazes bezkrytycznie. Gdyby był głębiej edukowany, wówczas rozpoznałby właściwy sens frazesu jako moralne usprawiedliwienie własnych działań przed opinią publiczną i osąd obcego. Niemiec natomiast chciałby potraktować go bardzo serio, ale wychodzi mu to tak, jak dzikim z wodą ognistą: w rezultacie odczuwa marny rausz, dzięki któremu inni robią swoje interesy. (Ernst Jünger)


Ma ktoś jeszcze jakieś wątpliwości co do liberalizmu? :->

niedziela, 22 sierpnia 2010

Dlaczego Tusk odpuszcza?

Czemu Tusk odpuszcza w sprawie Smoleńska? Czemu ten rząd w polityce zagranicznej jest tak bierny? Jestem zdania, że wynika to wprost z jego liberalizmu. Nie chodzi o to, że jest on jakimś sprzedawczykiem, który podporządkował się Rosji, z premedytacją przypinając do rosyjskiej smyczy, a wszystko zaaranżowane zostało przez agenturę, jakby chciały tego proste umysły. W każdym razie nie wprost, choć stwierdzenie, że liberalizm to permanentna zdrada stanu wydaje się już być co najmniej warte przedyskutowania.

Mowa tu oczywiście o liberalizmie par excellence – całościowej doktrynie obejmujące wszystkie dziedziny społecznego życia, a nie jedynie teorii ekonomicznej, do czego skłonni są redukować liberalizm co po niektórzy. Platforma często określana jest jako ‘łże-liberalna’ (bo nie obniża podatków, bo nie redukuje przerostu biurokracji), jednak jest to tylko ślizganie się po powierzchni tematu – żeby dokopać się do tego jak jest w rzeczywistości, trzeba wbić łopatę znacznie głębiej. Trzeba liberała odwiedzić w jego własnym domu.

Sedna liberalizmu (ale też i każdej innej ideologii) możemy szukać, w czymś, co nazwiemy tu sobie roboczo ‘doktrynalną metafizyką’. W liberalnej ‘duchowości’, w sposobie myślenia, bo to co wierzchnie często sprowadza się jedynie do zestawu mechanicznie powtarzanych komunałów. Znajdźmy zatem modus operandi liberalizmu, modus operandi działań Tuska i Platformy Obywatelskiej.

Istota liberalizmu to kompromis, mediacja, ‘wyczekująca połowiczność’, niekończąca się dyskusja, niechęć do politycznego decydowania i unikanie odpowiedzialności. A Tuska widać to aż nadto – zrzucanie winy za skutki powodzi na jakichś lokalnych wójtów, obarczanie odpowiedzialnością za opieszałość smoleńskiego śledztwa prokuratury i paniczny wręcz lęk do działania w tej sprawie na poziomie politycznym, pozostawienie państwowej biurokracji samej sobie, czy niechęć do podjęcia jakiejkolwiek ważkich decyzji w polityce krajowej (można to oczywiście próbować wcale nie bezzasadnie wyjaśniać strachem przed utrata społecznego poparcia, jednak twierdzę, że cały problem zaczyna się znacznie wcześniej, a ten rząd nie zrobi niczego znaczącego, choćby miał zagwarantowane zwycięstwo w kolejnych wyborach).

Analizując politykę zagraniczna rządu Platformy, warto wspomnieć o słowach Donalda Tuska, wypowiedzianych w jednym z wywiadów jeszcze na początku lat 90-tych. Mówił on wtedy, że Polska jest jak przechodni korytarz, przez który ciągle ktoś przechodzi, zwalając z kredensów cały czas na nowo układane zastawy - powinniśmy więc w tym domu urządzić się w taki sposób, żeby, mimo wszystko, nic z mebli nie spadało. Tak, żeby nikomu zbytnio nie przeszkadzać. To jest ten liberalizm bez żadnych domieszek, z drobnomieszczańską – najpewniej nie zamierzoną, ale jakże wymowną! – metaforyką jako etykietką.

Liberalizm boi się polityczności. Polityka to walka o swój interes, podejmowanie decyzji i ich egzekucja. Pojęcia te, jak i samą politykę należy przypisać państwu, któremu liberalizm przeciwstawia społeczeństwo ze swoimi indywidualistycznymi interesami i interesikami. Opozycja państwo-społeczeństwo jest dla liberalizmu zasadnicza. Polityka państwowa może wymagać od jednostki jakiejś formy poświęcenia, więc patrzy się na nią z odrazą. Liberalistyczne myślenie w ogóle nie zakłada tego, że mogą wystąpić jakieś konflikty między narodami czy międzypaństwowe spory, jego wewnętrzna logika w ogóle nie bierze tego pod uwagę. Liberał jest zupełnie na tego typu rzeczy ślepy, a kiedy już do takich sytuacji dochodzi, poza garścią frazesów o potrzebie współpracy i kompromisu nie ma zupełnie nic do zaoferowania. Cichym marzeniem każdego liberała jest utopijna wizja świata wolnego od jakichkolwiek sporów, konfliktów i różnic interesów, które to interesy byłyby inne niż indywidualistyczne, świata bez polityki. Liberalizm jest antypolityczny, nie istnieje polityka liberalna, a jedynie liberalna krytyka polityki, jak brzmi jeden z bardziej znanych cytatów Schmitta.

Taki jest Tusk, z tego on wyrasta. Zresztą nie tylko on, ale i większość ludzi dzisiaj, przynajmniej pośrednio. Rzeczywistość mierzy to jednak własną miarą, co oprócz tego, że jest zagrożeniem, może być tez i szansą na to, żeby coś zrozumieć.

czwartek, 19 sierpnia 2010

Schmitt o III RP AD 2010

Smutnym alegorycznym obrazem obecnej sytuacji w Polsce są zdjęcia z Krakowskiego Przedmieścia na których widnieją metalowe płoty odgradzające od siebie dwie zwaśnione strony. W podobny sposób można potraktować informacje o mężczyźnie, który przyszedł tam wczoraj z autentycznym bojowym granatem. Jeszcze rzut oka na to co się pisze w internecie i uprawnionym staje się wniosek, że sytuacja zaszła już za daleko.


Może się jednak zdarzyć, że konstytucja przerodzi się w sam tylko zestaw reguł gry, a jej etyka w zasady fair play. Wówczas na skutek pluralistycznego rozpadu jedności politycznej całości, dochodzi do tego, że owa jedność staje się tylko kombinacją zmiennych porozumień zawieranych przez różnorodne grupy. Etyka konstytucyjna degraduje się wtedy jeszcze głębiej, mianowicie w etykę zasady pacta sunt servanta. We wszystkich wymienionych przypadkach etyki państwowej państwo pozostaje jednością, zarówno w razie podporządkowania go etyce, jak i uczynienia go nadrzędnym podmiotem etycznym, a także jako konkretnie istniejąca, uprzednio założona jedność, zawarta w powszechnie uznanym konstytucyjnym fundamencie bądź też w obowiązujących regułach gry.

Jedynie na zasadzie pacta sunt servanta nie może być oparta żadna państwowa jedność, ponieważ poszczególne grupy społeczne jako podmioty zawierające umowy są wówczas jako takie miarodajnymi jednostkami korzystającymi z umów, złączonymi ze sobą wyłącznie za sprawą więzi kontraktu. Występują wtedy naprzeciw siebie jako samodzielne siły polityczne, a wszelka jedność może być tylko rezultatem ich sprzymierzenia, które – jak każdy alians i kontrakt – podlega wypowiedzeniu. Umowa oznacza więc jedynie zawarcie pokoju między paktującymi stronami, a takie zawieszenie broni, niezależnie od paktujących, niesie ze sobą zawsze możliwość być może odległej, ale jednak wojny. W tle tego rodzaju etyki kontraktowej kryje się zawsze etyka wojny domowej. Natomiast na pierwszym planie jawi się oczywista niewystarczalność zasady pacta sunt servanta, która, mówiąc konkretnie może być niczym więcej niż tylko legitymizacją chwilowego status quo i, podobnie jak w życiu prywatnym, może zapewnić co najwyżej pierwszorzędną etykę lichwiarską.

Kiedy jedność państwa staje się problematyczna w rzeczywistości życia społecznego, prowadzi to do warunków nie do zniesienia dla ogółu obywateli, albowiem zanika wówczas sytuacja normalna, a wraz z nią wszelkie etyczne i prawne normy. Pojęcie etyki państwowej zyskuje wtedy nową treść i pojawia się nowe zadanie: praca nad świadomym przywróceniem owej jedności, obowiązek współpracy w urzeczywistnieniu konkretnego, realnego porządku i restytucji normalności. Wtedy też, obok obowiązku państwa, który polega na podporządkowaniu się normom etycznym, a także obowiązku wobec państwa, pojawia się jeszcze jeden, zgoła odmienny rodzaj obowiązku dotyczącego etyki państwowej, mianowicie obowiązek na rzecz państwa.

Carl Schmitt, Etyka państwowa i państwo pluralistyczne



Ten konflikt nie zaczął się od awantury o krzyż, ani od momentu smoleńskiej katastrofy. Toczy się on oczywiście już od kilku lat. Myślę, że nie ma sensu szukać ciągle winnych i formułować kolejne oskarżenia, zresztą wszystko już chyba zostało wykrzyczane. Winę z pewnością ponoszą obie strony, także i PiS. Rzeczywistość w której żyjemy, czy tego chcemy czy nie, jest pluralistyczna. To empiryczny fakt, którego żadna dzisiejsza koncepcja nie może ignorować. Słowa o ZOMO z ust premiera polskiego państwa nie powinny nigdy paść, tamta retoryka i sposób myślenia nie powinny mieć miejsca. Tak samo jak nie można prowadzić wojen w imię ludzkości, tak w partyjnej rzeczywistości żadna partia nie może ogłaszać się jedyną siłą tożsamą z interesem państwa, pozbawiając tego przymiotu inne. Wspominam tu o PiS-ie, bo ten cytat jest w sumie dla Was, Pisowcy.

sobota, 7 sierpnia 2010

Grasz albo odpadasz

Taki oto film.



Jest to parada wojskowa w tysięczną rocznicę państwowości polskiej. Oderwijmy się w tym momencie od kontekstu ściśle historycznego, o którym każdy z nas wie jaki on był i spójrzmy na nią z innej perspektywy.

Parada wojskowa sama w sobie niesie określony rodzaj emocji. Nie jest to nic innego jak manifestacja gotowości do walki. Dlatego tak często urządza się je choćby w państwach otwarcie przyznających się do upodobania przemocy - dzisiaj świetne widoczne jest to w przypadku Korei Północnej - ale i w takich krajach jak Chiny czy Rosja, które też nie zamierzają ukrywać tego, że swój interes będą stanowczo egzekwować. Na przeciwległym biegunie jest w tym przypadku dzisiejsza sfeminizowana demokracja liberalna, nastawiona na niekończące się dyskusje i żmudne negocjacje i to właśnie wojnie prowadzonej przez państwa demokratyczne zawsze towarzyszy propagandowy spór o to, kto jest agresorem, a kto tylko się broni. Tak więc dzisiaj w Europie parad wojskowych się nie organizuje, albo robi się to bardzo niechętnie i na małą skalę, a samo wojsko wstydliwie skrywa się przed wzrokiem obywateli.

Wróćmy do filmu. Jest w nim coś. Napięcie odpowiednio wzmaga muzyka, tak, że całość robi wrażenie. Odbiorca otrzymuje wiadomość, że PRL to nie jakaś atrapa, a realna siła. Jest w tym określony duch, rodzaj śmiertelnej powagi, przypominającej o momencie, w którym kończą się rokowania i spór przeniesiony zostaje do instancji wyższej, w której o racji rozstrzygną konie mechaniczne, litry paliwa, ilość wyprodukowanej stali, tonaż okrętów, to jakie zdoła się uzyskać wartości mocy i energii, wyrażone w statystycznych diagramach.

Szczególne wrażenie robi część parady, w której maszerują współczesne rodzaje broni. Jest to odczucie surowości, nieodpartej konieczności, przygnębiającego odczłowieczenia, do których najlepiej pasowałby metaliczny posmak w ustach. Widzimy hierarchię pola walki – defilują kolejno: piechota, jednostki zmechanizowane, broń pancerna i na końcu, broń atomowa jako argument rozstrzygający. O najwyższym stopniu suwerenności, od którego nie ma już gdzie wystosować apelacji. Uczucie beznadziejności się pogłębia.

Charakterystyczny jest tu żołnierz obsługujący wyrzutnie rakiet z głowicami nuklearnymi. Nie ma w tym momencie znaczenia czy są one uzbrojone czy nie. Jego twarz jest niewyraźna, nie widać w niej nic szczególnego, jest to twarz, którą mógłby mieć przechodzień na ulicy albo człowiek sprzedający w kiosku papierosy. Nie jest to wojownik posiadły daną sztukę walki, a raczej technik-inżynier przeszkolony do obsługi pewnego rodzaju technicznego urządzenia. Poza tą umiejętnością, z która został zaznajomiony w podobny sposób w jaki dzieci uczy się wiązać buty albo korzystać z telefonu i dzięki której w jednym momencie jest w stanie usmiercić tysiące ludzi, nie ma w nim absolutnie nic szczególnego. To nie wojownik, a Nieznany Żołnierz, tak samo jak wszyscy jego kompani.  Być może pochodzi z jednej z wiosek Podlasia czy Podkarpacia, wyrastając z tamtejszego chłopstwa, będąc którymś z synów swoich pewnie jeszcze nie całkiem piśmiennych rodziców. Ale chodzi o to, że  nie ma to żadnego znaczenia. W ewentualnej wojnie tak on, jak i większość z tych żołnierzy zginęła by nie oglądając nawet na oczy wroga, bądź w taki sam sposób samemu zabijając.

Warto obraz współczesnego wojska porównać z wojskiem przeszłości. Film czyni ku temu okazję. To co pierwsze rzuca się w oczy to strój. Barwne kostiumy dawnych lat, bogato zdobione ornamentyką, która poza funkcją estetyczną przede wszystkim dawała informację o stanie i związaną z nim rangą, w których wojownicy z uśmiechem na twarzach ruszali, żeby się bić, wyparty zostaje przez przygnębiająco monotonny uniform, którego podstawowym atutem jest stapianie się z tłem. W nim także nie ma zupełnie nic szczególnego. W jednolitym, czarnym kombinezonie można równie dobrze obsługiwać maszynę w fabryce, zbierać śmieci na ulicy, jak i miotać pociski nuklearne. To już nie jest człowiek, ale człowiek wykonujący określoną czynność.

Jest to oczywiście kwestia podmiotowości. Średniowieczny rycerz był podmiotem pola bitwy, współczesny żołnierz to tylko część jego funkcji. Technika niweluje każdą ludzką przewagę. Jak mówi Jünger w Robotniku: dla dwu- lub trzyosobowej załogi stanowiska ogniowego ze sprawnym karabinem maszynowym nie straszny był meldunek, że naciera na nią batalion. Wobec serii pocisków wystrzeliwanych z techniczną dokładnością nie ma znaczenia liczba wroga, stan jego ducha, wola walki, indywidualne umiejętności. Podobnie jest z użyciem gazu bojowego. Tego typu sposoby walki zamieniają pole bitwy w strefy, na które dany rodzaj technicznego środka oddziałuje, bądź nie. Na współczesnej wojnie nie pada się już, ale odpada (Jünger).

Podział na regularną armię i obywateli zanika. To, że na filmie za wojskiem idą zwykli ludzie jest bardzo wymowne. Oni także są mobilizowani i też wzięli by udział w walce: jako operatorzy maszyn w fabrykach, górnicy wydobywający dla nich surowiec, pielęgniarki opatrujące rannych, matki wychowujące przyszłych żołnierzy. Czynności, które wykonują, zarówno maszerując po warszawskim Placu Defilad, jak i w codziennym życiu, nabierają znaczenia dopiero wobec większej całości. Cała choreografia polega na tym, że jej uczestnicy wykonują równomiernie daną czynność. W przeciwnym razie nie miało by to przecież żadnego sensu. Indywidualny aspekt, to kim oni są, jacy są i co myślą nie ma znaczenia, tak samo jak w przypadku tych żołnierzy liczy się tu wyłącznie wymiar funkcjonalny. Późniejsza zmiana ustroju nie ma tu wiele do rzeczy, bo mowa jest o czymś znacznie bardziej podstawowym.

Ten krótki film to metafora głębokich prawd.

niedziela, 1 sierpnia 2010

Nie lubię jak ktoś bredzi na temat Powstania. Czy to Powstania Warszawskiego, czy wszystkich innych, które były wcześniej. Każde polskie powstanie to sprawa w której skupia się tak wiele zasadniczych wątków, różnych perspektyw, problematycznych kwestii, że to w tym właśnie miejscu możemy szukać odpowiedzi na podstawowe pytania. Co to tak naprawdę jest polityka? Po co komu ona potrzebna? Jak to wszystko do cholery działa? To jak rynek w mieście do którego prowadzą szersze i węższe uliczki. Godzina „W” polityki. Sorry za egzaltację, ale tak to widzę. Newton miał swoją jabłoń, Grecy mieli bunt melijski, my mamy Powstanie Warszawskie. Jeśli ktoś bredzi przy tej kwestii, to śmiało możemy zakładać, że będzie bredził przy wielu innych.

* * * 
Korzystając z okazji, podzielę się z P.T. Czytelnikami rewelacyjną rzeczą, która mi się znalazła. Jeśli ktoś nigdzie nie wyjeżdża na wakacje, niech nie jojczy tylko klika.

http://www.vatican.va/various/basiliche/san_pietro/vr_tour/index-it.html

wtorek, 20 lipca 2010

Kto cnotę posiadł, a kto nie

Na marginesie bieżących wydarzeń politycznych warto odnotować kilka rzeczy.

Choćby to, że moralistyka to nie to samo co polityka. Co by na ten temat nie mówili szefowie partii, a za nimi bezmyślnie nie powtarzała tego ich żołnierka.

Cóż mamy przed oczami? Mamy znany już wszystkim „imperatyw moralny”. Nie jest to rzecz nowa, wcześniej także się pojawiał. W różnych konfiguracjach i dość w sumie często, choć może nie nazwany jeszcze tak jak dzisiaj się nazywa. Ta retoryka od zawsze była dla PiS-u charakterystyczna, jej zawdzięczamy odmienianie „moralności” przez wszystkie przypadki.

Cnota sama w sobie nie jest oczywiście czymś złym, najprawdopodobniej jest nawet rzeczą pożądaną, źle natomiast się dzieje, kiedy staje się ona kwestią politycznych rozważań, albo zaprzęgana jest do politycznych bojów. Zawsze odbywa się to ze szkoda zarówno dla niej samej, jak i dla polityki. Polityczne wezwanie do cnoty jest jak wyciągnięcie miecza. Momentalnie pojawia się dychotomiczna ocena i arbitralny podział na cnotliwych i tej cnoty pozbawionych, którzy automatycznie przestają być politycznymi przeciwnikami, a stają się etycznymi wrogami. Wojna toczona za pomocą skonwencjonalizowanych środków zamienia się w wojnę totalną. Wroga nie wystarczy pokonać, trzeba go zniszczyć. Musi być on nieustannie stygmatyzowany; etyczna brzytwa służy do jego oszpecania. Z kimś takim żaden kompromis nie jest oczywiście możliwy, byłby on czymś obrzydliwym i karygodnym.

Tak myśleli i działali francuscy jakobini. Narzucanie ogółowi własnych etycznych przekonań zawsze idzie w parze z terrorem. W Polsce mamy choćby Rymkiewicza z jego żalem, że komuniści nie zostali powywieszani na latarniach. Podobnie lustracja miała służyć do oddzielenia tych, którzy utracili „kwalifikacje moralne”, aby sprawować państwowe urzędy. Tyle, że to wszystko antykomunistyczne złudzenia, realnie nic by to nie zmieniło, a państwo nie jest przecież od tego, żeby prześwietlać ludziom sumienia.

Cały czas stoimy przed dwoma sposobami myślenia: jeden z nich można by określić jako „etykę przekonań”, drugi to „etyka celów”. Z jednej strony są powstańcy z kolejnych polskich powstań, z drugiej krakowscy Stańczycy i konserwatyści z Kongresówki. Romantyczny idealizm i polityczny realizm. Romantyk pyta: jak być powinno?; realista woli wiedzieć jakie będą tego skutki.

Mamy zatem tę rewolucję bez rewolucji, powstanie bez powstania. Został z tego tylko sposób myślenia, z ducha rewolucyjny podział na „dwie Polski”, na Polaków „prawych i lewych”, tych „prawdziwych” i całą resztę, wszystko okraszone gradem moralistycznych potępień i deklamacjami o patriotyzmie. Swoje cnoty próbuje narzucić się wszystkim innym, co może być tylko przeciwskuteczne. Palikot nie jest po nic innego jak tylko do podsycania tej atmosfery i dokładania drewna do tego patriotycznego piecyka, na którym cały czas się kogoś smaży, ale dziarscy pisowcy w swej złości nigdy chyba tego nie pojmą.

Gorączka zatem przybiera na sile. Po prawej stronie blogosfery atmosfera podobna już do tej w kozackim obozowisku, gdzie towarzystwo gotowe w każdej chwili zażądać głowy choćby i atamana. Oznak zdrowego rozsądku coraz mniej.

To powstanie skończy się tak samo jak wszystkie wcześniejsze.

* * *

W Polsce jak zawsze brylują polityczni frazesowicze, sentymentalni ultramoraliści i doktrynerzy antypolityki, którzy wzięli naród polski w moralną dzierżawę i potrafią jedynie "wykręcić z zawiści i niedościgłych utopii bat polskiego patriotyzmu, trzaskać i śmigać nim bezpiecznie i bezmyślnie w lewo i w prawo". Ci uprawiacze "werbalnego promiskuityzmu" pchają polską politykę w "próżną nawę złudzeń", by na końcu bezpłodnie biadolić nad "nową Jałtą" i z masochistycznym upojeniem wystawiać na pokaz swoje rany. (Tomasz Gabiś)

sobota, 10 lipca 2010

Kto zdrowy, a kto chory?

Służę testem.

Prawda, że fascynujące? Przyznam się tu bez bicia, że to jakby o mnie, powinienem chyba się zgłosić, gdzie trzeba. Nie wszystko co prawda całkiem zgadza się z tym co autor tutaj zgrabnie wypunktował, bo życie jednak jest bardziej skomplikowane niż (tutaj jeszcze powstrzymajmy się od przymiotników) teorie. Także z moim wychowaniem było inaczej, więc pewnie musiałbym przejść dodatkowe badania.

Jednak uświadomiłem sobie pewne rzeczy. Zawsze lubiłem wszelkie konwencje - choćby silnie skonwencjonalizowane kino: westerny czy filmy Tarantino, których głównym atutem jest właśnie zabawa konwencjami. Zawsze mnie to jakoś przyciągało, w przeciwieństwie choćby do różnych Bergmanów czy Godardów, którzy dla kina są w rzeczywistości tym, czym anarchizm wobec polityki.

W religii szczególnie ciekawym dla mnie jest moment, w którym znajduje się dogmat, w pewien sposób fascynujące dla mnie są takie zjawiska jak działalność Świętego Officjum, Indeks ksiąg Zakazanych, papieskie potępienia nieznoszące sprzeciwu, zrytualizowana msza w klasycznym rycie rzymskim. Nie mogę zdzierżyć coraz to bardziej popularnej postawy, kiedy ktoś wybiera sobie z religii co mu się podoba, często przecież z całkiem różnych wyznań.

To co pisze Adorno, przynajmniej z grubsza, jest dość słuszne, choć należało by to oczywiście obedrzeć z tego wyraziście polemicznego charakteru i trochę do tego dodać. Chodzi oczywiście o kwestie opisu pewnego typu osobowości. Na pewno istnieje coś takiego jak „umysł prawicowy” i, analogicznie, „lewicowy”. Po prostu jedni ludzie mają wrodzoną skłonność do tego, czego chciałaby prawica, inni z kolei już jakby rodzą się lewicowcami. Nakładają się na to później różne tam prania mózgów, którymi się ludzi traktuje, ale może to sprawić co najwyżej, że ktoś chodzi w nie swojej skórze. Z Bakunina nikt nigdy, jakimikolwiek metodami, nie zrobił by prawicowca, bo nie był on w stanie nikomu i niczemu się podporządkować i nawet utworzenie anarchistycznej organizacji uważał za zdradę ideałów.

Kim jest Adorno? Bo ktoś z lektury tekstu mógł odnieś wrażenie, że to jakiś „niezależny ekspert”, jak to się teraz często mówi, szczególnie, że tekst jest w wikipedii, która jest przecież „apolityczna”, którym to słowem szafuje się dzisiaj z równą częstotliwością? Otóż Adorno to postać tzw. frankfurckiej szkoły nauk społecznych, czyli dość w sumie skrajnej, neomarksistowskiej lewicy, z czego dobrze zdawać sobie sprawę.

Prawica z reguły dość sceptycznie odnosiła się zawsze do psychoanalizy, tak więc jest to przestrzeń zdominowana przez lewicę. To wyjaśnianie masy zjawisk społecznych na gruncie psychologii jest dość charakterystyczne dla współczesności. Teologiczne pojęcie „duszy” zastąpione zostało terapeutycznym pojęciem „osobowości”, jak pisał Schmitt. Zatem już nie problematyczność ludzkiej natury, a psychologiczne patologie, siedzące najgłębiej, bo w samym środku człowieka. Prawicowy sposób myślenia jest zatem niewłaściwy nie ze względu na polityczny, historyczny, czy kulturowy kontekst, jest patologią z samej swojej istoty.

Gdy przyjąć punkt widzenia Adorno, wtedy całe dzieje jawią się jako jeden wielki ciąg patologicznych zdarzeń, tworzonych przez ludzi psychicznie pokiereszowanych, podczas gdy dopiero ostatnimi laty ludzkość mogła skorzystać z intelektualnych osiągnięć Marksa i Freuda. Taki pogląd musi być nie do zniesienia, więc trudno się dziwić, że lewica historii nienawidzi. Ta wiara jest doprawdy irracjonalna, bo empiria mówi zupełnie coś innego. Cóż to za reguła, od której właściwie są tylko wyjątki?

środa, 26 maja 2010

Ha!

Patrzcie ludzie co wyszło (tu proszę kliknąć)! Jednak poza poradnikami dla akwizytorów i książkami kucharskimi coś w tej III RP jeszcze się tłumaczy i wydaje. Jak tylko zrobię porządek z tym uczelnianym bajzlem, to biorę się za czytanie. Nawet spuścili już na starcie 3 zeta, więc nie sposób nie skorzystać z takiej okazji.

Czytałem na razie fragmenty przetłumaczone na rzecz pewnej antologii i jest naprawdę grubo. Wobec tego totalitaryzmu, który wyłonił się już zza rogu (Jünger widzi jego korzenie daleko wcześniej), rzecz jak znalazł. Tak, że polecam.

Heilige! ;-)

środa, 19 maja 2010

Nie popuścimy, czyli z dziejów Końca Historii

Jak wiadomo każdy porządny człowiek brzydzi się polityką. Porządnych ludzi nie tylko ona nudzi, ale przed wszystkim zniesmacza i irytuje. Porządnego człowieka denerwuje to, kiedy mówi mu się o polityce. Polityka kojarzy mu się bowiem z nieustannym konfliktem oraz złością i agresją. „Bo jak to tak można ciągle się kłócić?” Dlatego porządny człowiek popada w takich sytuacjach w złość i agresję.

Kiedy jeden z bardziej znaczących porządnych ludzi ogłosił kiedyś Koniec Historii, reszta – nie tyle mniej znaczących, co zajętych ciężką pracą i spłacaniem kredytów- porządnych ludzi bardzo się ucieszyła. Ów Koniec Historii oznaczał oczywiście Koniec Polityki. To był ten rytm którego oczekiwał wtedy umęczony Historią i Polityką świat. Koniec Historii został przebojem sezonu, a jego autor dawał kolejne występy po całym świecie. Gdyby nie ów Koniec Historii pewnie jako komplement potraktował by słowa mówiące, że odniósł historyczny sukces.

Tego Końca wypatrywano już dużo wcześniej. Jego nadejście obiecane zostało przez laickich proroków przed wiekami. Kolejni myśliciele dzięki swej wytężonej pracy wynajdywali kolejne niedoróbki świata, które należało poprawić, rugując z niego to co niewłaściwe, czyli to co stanowiło matkę wojen, głodu, płaczu kobiet, oraz sporów przy napitku w licznych karczmach. Marzenie o wyrugowaniu Historii z toku historii stawało się coraz powszechniejsze, zwłaszcza, że podpierane było obietnicą powszechnego dobrobytu i powszechnej szczęśliwości. Powstało nawet jego kilka bratnich wersji i dopiero kiedy dwie dekady temu Romulus zgładził Remusa, można było Koniec Historii ogłosić.

Niestety, pojawili się ludzie nikczemni i mali, którzy – korzystając dalej z naszej muzycznej metafory – Koniec Historii skrytykowali czy nawet, o zgrozo, wygwizdali. Mniejsza o ich intencje – nie jest to dla nas w tym momencie ważne czy chcieli na szczycie listy umieścić swoją melodię, dostrzegli w tamtej jakąś fałszywą nutę czy zrobili to tylko z wrodzonej im przekory. Znaczące jest za to, że okazało się, że Końca Historii trzeba przed nimi bronić.

Historia Końca Historii ma już dwadzieścia lat i wciąż nie widać jej końca. Gazety codziennie zapełniają się doniesieniami z pola walki między Historią, a jej Końcem. Post-historyczne partie post-polityczne nawzajem oskarżają się o historyczność i polityczność. Te także atakowane są w licznych polemikach prasowych, które wraz z upływem historii przenoszą się na grunt wirtualny. Wiele państw zbroi się i udoskonala sposoby walki. Zapewniają one przy tym, że jeśli broń zostanie użyta to tylko do walki z Historią. Możliwe, że można im wierzyć, bowiem wszystkie współczesne wojny to wojny w imię pokoju, co ogłasza się z przekonaniem przy ich wypowiadaniu.

Polityka Końca Polityki została już wpisana do programu post-politycznego każdej znaczącej się partii, na sztandarach wyhaftowane zostały hasła Kompromis – Porozumienie – Koniec Polityki pod którymi toczy się bezkompromisową polityczną walkę z tymi, którzy w swych umysłach wyryte mają tylko trzy słowa: Konflikt – Gniew – Polityka. W pewnym kraju, który rzutem na taśmę dwadzieścia lat temu załapał się jeszcze na polityczną niepodległość, post-polityka przybrała szczególne polityczne natężenie. Przeciwko politykom, którzy opanowali w latach 2005-2007 rządy, a którzy przyznawali się w sposób otwarty do swojej polityczności oraz głosząc potrzebę rozwiązania historycznych problemów i ściągając tym samym na siebie powszechny gniew, wytoczono najcięższe działa: politykę miłości.

Polityka miłości to rodzaj post-polityki, czyli Polityki Walki z Polityką, a zatem część historii walki Historii z Końcem Historii. Już samo przytoczenie owego programowego zarysu wskazuje na to, że kronikarze mogą mieć wiele pracy. Jak pouczał pewien niemiecki myśliciel, Carl Schmitt, wojny o wieczny pokój to bowiem najkrwawsze z wojen.

Jak wiadomo, pierwsze etapy polityki miłości to już historia, więc wielu ludzi potrafi wskazać jej ofiary, a także tych którzy w tej odmianie post-polityki znaleźli szczególnie upodobanie. Ktoś kto zna te fakty możliwe, że stwierdziłby, iż walka Polityki z Końcem Polityki zaostrza się wraz ze zbliżaniem się do Końca Historii. Potwierdzałyby to także słowa pewnego post-reżysera, wypowiedziane w ostatnich dniach w warszawskich Łazienkach, który pod łopoczącymi na maszcie chorągwiami z hasłami „Pokój” i „Współpraca”, orzekł, że trwa właśnie wojna domowa.

Słowa te jednak nie mają większego znaczenia, poza oczywiście tym, w którym można je użyć politycznie, bo mobilizacja tych, którzy w tej wojnie mieliby wziąć udział, z historycznego punktu widzenia i tak zaczęła się znacznie wcześniej. Tak więc wobec mobilizacji politycznej grupy zwolenników politycznego mobilizowania się maszerują po równo skoszonych trawnikach politycznie zmobilizowani przeciwnicy wszelkiej politycznej mobilizacji. Swoje równo skoszone trawniki opuścili, bo nie chcą się od nich odrywać; mobilizują się, bo chcą pozostać zdemobilizowani; atakują, bo chcą pokoju.

Tak idąc równym krokiem rzucają hasła o dowolności, oskarżają tych, którzy posunęli się do tego, aby kogoś oskarżać, snują wizje o kompromisie, które natychmiast wykorzystują w swojej walce. Krzyczą „Precz z polityką”, bo uwierzyli w liberalne utopie.

sobota, 8 maja 2010

piątek, 7 maja 2010

Wyborcza fauluje, a sędzia nie gwiżdże

Wyborcza postuluje palenie zniczy na grobach czerwonoarmiejców 9 maja. Wywołało to oczywiście spór. Tyle, że – przynajmniej po części – nie toczy się on na płaszczyźnie na której powinien się toczyć. Wyborcza argumentuje mniej więcej tak: zarzućmy polityczne spory, historyczne okoliczności, oddajmy tym żołnierzom hołd „ tak po ludzku”.

Jednakże Wyborcza przekonując do zarzucenia politycznego kontekstu, sama w tym momencie formułuje postulat jak najbardziej polityczny, zwłaszcza w obecnej sytuacji i zwłaszcza wobec szerszej kampanii, którą obecnie prowadzi.

Wydaje się, że wielu komentatorów bezwolnie wpadło w te tory i przyjęło logikę gazety Michnika. W znacznej mierze dyskutuje się o tym czy tym ludziom, niejednokrotnie całkiem młodym chłopakom, wplątanym z reguły w wojenne okoliczności bez ich woli należy te świeczki palić czy nie. Sam bym się nie sprzeciwiał gdyby ktoś to chciał zrobić - iść na jakiś stary, zachwaszczony cmentarz, zapalić tam znicz i się pomodlić. Z drugiej strony doskonale zrozumiałbym tego, kto nie miałby na to ochoty czy wręcz uważał to za niestosowne, bo wielu z tych żołnierzy mordowało, kradło i gwałciło niewinnych ludzi. Jest to po prostu sprawa ściśle prywatna – ktoś kto odczuwa taką potrzebę niech to zrobi, reszta nie powinna mu w tym przeszkadzać.

Ale to co robi Wyborcza to przeniesienie tego z prywatnego gruntu na płaszczyznę stricte polityczną. Indywidualne pragnienie staje się politycznym postulatem, czymś co wymaga się od każdego, a ktoś kto temu się sprzeciwia staje się automatycznie jakimś rusofobem. Jest to w tym momencie moralny szantaż za którym dodatkowo stoi cały kompleks politycznych poglądów i interesów.

Ta dyskusja powinna dotyczyć właśnie tego na ile zasadna jest ta kampania, co za nią stoi, a nie tego czy można w ogóle tym żołnierzom palić znicze czy nie. To bowiem jest sprawa jak najbardziej osobista i każdy już sam sobie powinien o tym zdecydować. Ktoś kto rzeczywiście uważa to za stosowne i tak zrobiłby by to bez tekstów w Wyborczej.

Większość przeciwników palenia tych zniczy przyjmuje właśnie logikę tej gazety, ustawiając się na chyba z góry straconej pozycji, a z pewnością na pozycji, na której ich argumenty można im łatwo powytrącać z ręki. Jednak w rzeczywistości krytyka jest tu bardzo łatwa i miejsce tego pojedynku powinno być tylko jedno: na polityzację takich spraw nikt się nie musi godzić.

środa, 28 kwietnia 2010

Dwa fajne cytaty dla zwolenników końca świata

Otóż:

Oto czego pierwiej nie wiedziano, obecnie zaś się wie lub mogłoby się wiedzieć - rozwój wsteczny, nawrót w jakimkolwiek w jakimkolwiek znaczeniu i stopniu zgoła jest niemożliwy. Przynajmniej my fizjologowie wiemy o tem. Atoli wszyscy kapłani i moraliści wierzyli w te możliwości - chcieli sprowadzić, cofnąć ludzkość do dawniejszej miary cnoty: dziś jeszcze istnieją stronnictwa, które marzą o pochodzie wstecznym wszech rzeczy. Atoli nikomu nie wolno być rakiem. Nie ma na to rady; musimy iść naprzód, to znaczy pogrążać się coraz głębiej w dekadencji. (Fryderyk Nietzsche)

Widzę, tak jak Lovercraft, przewalanie się ogromnych gnijących mas, które poruszają się falami bez końca, zatapiając ostatnie pozostałe krystaliczne struktury oporu duchowych elit; w ekstatycznej bezsilności mojego halucynacyjnego przebudzenia wlepiam wzrok w połyskującą czarną pianę, pianę czarnej dezintegracji, obrzydlistwo demokratycznego fetoru, i w przerażające organy tych skręcających się w konwulsjach ciał, które – z fałszywym uśmiechem wyszminkowanych brudnych kurew, z plażowo-kalifornijskim uśmiechem europejskich antyfaszystów, z uśmiechem manekinowatych dziwek w migoczących wystawowych oknach – przygotowują naszą ostatnią klęskę prowadzącą nas ku celowi, którego one same nie znają, albo, dokładniej mówiąc, znają go aż nazbyt dobrze, i na drodze ku niemu z lubością wysysają nam szpik z kości; to jest ten deliryczny ołowiany płaszcz praw człowieka, ten ekskrementalno-rzygowinowy pomiot piekielny, choć piekło mogłoby poczuć się tym porównaniem urażone. (z Jeana Parvulesco)

Komentarza nie będzie.

I jeszcze cytat bonusowy z dedykacją dla Krzysztofa J. Wojtasa.

Nie jesteśmy zainteresowani zielenieniem się Ameryki, chyba że chodzi o trawę, która pokryje jej grób. (Abbie Hoffman)

Enjoy!

Zatrzymajcie tę propagandę!

To co się obecnie w Polsce dzieje to jakiś bezrozumny amok. Zewsząd wylewa się propaganda o jakimś polsko-rosyjskim pojednaniu. Mamy to niby paść sobie w ramiona, między nami zapanować ma jakaś wieczna i niczym niemącona przyjaźń. Celują w tym szczególnie prywatne media. Tłoczy się ludziom do głowy rzeczy, które z politycznego punktu widzenia są zwykłym nonsensem.

Sytuacja wydaje się przybierać całkiem już patologiczne rozmiary. Całe zagrożenie polega na tym, że zakładamy sobie właśnie pęta, które w przyszłości będą krępować naszą politykę zagraniczną. Twardą i stanowczą politykę względem Rosji uniemożliwiał będzie po prostu stan polskiej opinii publicznej. Kolejne ekipy rządzące paraliżowane mogą być strachem przed posądzeniem o agresywny stosunek do Rosji czy rusofobię.

To co działo się Rosji po 10 kwietnia, to składanie kwiatów, pisanie kondolencji i parę jeszcze innych rzeczy może i było uprzejme, może i wypadałoby to pochwalić, ale jeśli idzie o realną politykę jest zupełnie bez znaczenia. Smoleńsk ani o jotę nie zmienił interesów Polski i Rosji, cele polityczne, gospodarcze czy handlowe tych państwa są dalej takie same jak były wcześniej.

To pojednanie nie jest niczym innym jak pustym jak pustym frazesem. W rzeczywistości żaden naród nie jest w stanie czegoś takiego zrobić. Tak jak nie może zawierać umów międzynarodowych, skazywać przestępców czy zlecać budowy autostrad, tak samo nie jest zdolny do tego, aby się z kimkolwiek jednać. Naród nie podejmuje politycznych decyzji, jest to technicznie niemożliwe Robią to państwowe instytucje i ludzie, którzy nimi kierują.

Jako niedorzeczność traktuję sugestie, że rosyjska elita polityczna z czegokolwiek zrezygnuje. Z kluczowych interesów politycznych nie rezygnuje się pod wpływem chwilowych emocji, a już na pewno nie robią tego funkcjonariusze czekistowscy. Po drugiej stronie nie stoją jacyś politykierzy z partyjnych młodzieżówek, tylko ludzie wywodzący się wprost ze służb. Spośród tysiąca najważniejszych stanowisk w rosyjskim państwie 70% obsadzonych jest dzisiaj przez ludzi z byłej KGB, FSB i GRU. To jest cały system władzy, to ci ludzie podejmują w Rosji decyzje, a nie żaden „rosyjski naród”. Śmiem wątpić, że tak się wzruszyli, by chcieli się z nami „jednać”, cokolwiek miało by to znaczyć.

Jestem przekonany, że to co właśnie obserwujemy to rosyjska gra obliczona na rozmiękczenie polskiego społeczeństwa. Ta emisja filmu Wajdy w państwowej telewizji, to wpadanie sobie w ramiona,  ta cała seria gestów – wszystko to ma na celu wywołanie określonego wrażenia. Zachwyca się tym masa ludzi, ale w polityce międzynarodowej gest to najbardziej licha waluta. Momenty rzeczywiście znaczące pojawią się z czasem, bo pojawić się przecież muszą., tyle, że może się okazać, że u nas wszyscy, uprzednio „pojednawszy się”, poszli spać.

Jak najbardziej do tego wszystkiego pasuje to o czym gdzieś na boku się mówi  i to co dochodzi do nas z Rosji– w Polsce po 10 kwietnia na wielką skalę uaktywniła się rosyjska agentura wpływu. I  nie są to żadne rusofobiczne rojenia.

Chodzi o to, żeby zatrzymać tę agitację i osuwanie się społeczeństwa w romantyczne miazmaty, bo przybrało to już formy jak najbardziej szkodliwe. Powinien to zrobić rząd, dając jasny sygnał, że polityka się nie skończyła.

czwartek, 22 kwietnia 2010

Rozmowa mistrza Polikarpa z Chmurą

MAGISTER DICIT:

Powiedz Chmuro moja miła
Cóż ta ludzkość ci zrobiła
Że ją tak doświadczasz marnie
Nikt juz lotów nie ogarnie
Ustąp nieba - to niewiele
A nam zrobi sie weselej

CHMURA RESPONDIT:

Na nic mistrzu twoja mowa
Jam ustąpić nie gotowa
Niech pociągi ludzi niosą
I niech milczy już Barroso
Skończcie szybko ten wasz lament
Groźny wulkan dał ten zamęt

MAGISTER DICIT:

Miła Chmuro, racz wyjawić
Jaka przyszłość ma się zjawić
Straty ludzkie to miliony
Gniją nam tu sera tony
Zawieszona juz produkcja
Zbyt kosztowna ta obstrukcja

CHMURA RESPONDIT:

Wielce próżność moją łechcesz
O czym innym myśleć nie chcesz
Dam ci radę w tajemnicy
Schowaj sie tu do piwnicy
Tabun pyłu gorszy jest od ducha
To ja Chmura, ja kostucha!

MAGISTER DICIT:

Straszna Chmuro twoja mowa
Zalękniona jest ma głowa
Ale czy jest rozwiązanie
Bo usługi będą tanieć
Wieści słucha lud z anteny
Stoją na lotniskach biznesmeny

CHMURA RESPONDIT:

Nie trać czasu na gadaniu
Pomyśl lepiej o wyzwaniu
Rady nie da żaden pacież
Wulkan trzyma wszystko w łapie
Tak się pył po świecie niesie
Co przyniesie, sami wiecie

wtorek, 20 kwietnia 2010

Nie wierzcie filozofom vel pierwszy prawdziwy liberał

'Natomiast Hegezjasz z Cyreny z (IV-III w. p.n.e.) twierdził, iż dystans do spraw politycznych, rezygnacja z zaszczytów i przywilejów, nie gwarantuje wyzwolenia z trosk i utrapień, zatem nie zbliża do ideału uniwersalnego spokoju. Życie w społeczeństwie wiąże się na zawsze z pewną dozą cierpień i wyrzeczeń, z koniecznością godzenia się na prawa obowiązujące niezależnie od woli poddanych, jak również na rozliczne zasady moralne, zawierające cały katalog nakazów i zakazów. Hegezjasz doszedł do pewnej krańcowości treści twierdząc, iż prawdziwym wyzwoleniem i spokojem może być w ogóle rezygnacja z życia jako drogi najeżonej trudnościami i przeciwieństwami. Najbardziej zatem rozsądna postawa sprowadza się do samobójstwa i tym samym zagwarantowania sobie pełnego wyzwolenia.'

Nie piszą nic czy się zabił, czy tak tylko sobie filozofował.

Huhuha, chmura pyłu bardzo zła

1.
Mamy chyba jako ludzka rasa kolejny poważny problem. Po dziurze ozonowej, globalnym ociepleniu, różnych epidemiach i pandemiach zza winkla wyłonił się kolejny wróg. Tym razem na imię mu chmura pyłu i tak samo jak jego poprzednicy czyha na życie i bezpieczeństwo obywateli wielkich miast, którzy w niczym mu nie zawinili, a chcą jedynie w spokoju konsumować.

Jest coś charakterystycznego w tym wszystkim. Gdzieś daleko, tysiące kilometrów stąd wybucha jakiś wulkan i doszczętnie paraliżuje życie współczesnego człowieka. Wszyscy rozmawiają o wydobywającej się z niego chmurze, wszyscy się chmury boją, chmura nie schodzi z pierwszych stron gazet. Choć na dobrą sprawę nikt żadnej chmury nie widział na własne oczy. Znana jest, tak samo jak inne współczesne zagrożenia, z doniesień medialnych. Tak samo jest nieuchwytna dla konkretnego człowieka, zagrożenia tego nie można zobaczyć, ani dotknąć, nie ma ono swojej istoty, czegoś co można jasno wskazać – tu jest, a tutaj go nie ma i tutaj jesteśmy bezpieczni. Wisi ono gdzieś nad nami, w zasadzie nie wiadomo gdzie. Coś jak swego rodzaju metafizyczna siła, wypełniająca przestrzeń, zdolna skarcić bez skrupułów śmiałków, którzy zdecydowali by się rzucić jej wyzwanie.

Chmury nie można zobaczyć, w chmurę trzeba uwierzyć. Kto wie – dzisiaj jeszcze chmura, jutro już być może Chmura... Biada temu, kto jak Tomasz Apostoł wątpiłby i chciałby sprawdzić własnym palcem!

:-)

2.
Te dzisiejsze tzw. społeczeństwo globalne potrzebuje zagrożenia skrojonego na swoją własną globalną miarę. O globalnym znaczeniu, globalnej sile rażenia i globalnych skutkach. Nie ma już znaczenia czy mieszkasz w Krakowie czy Lizbonie, chmura dosięgnie cię wszędzie.

Nie twierdzę bynajmniej, że ktoś tam, w zaciszu gabinetów umiejscowionych na najwyższych piętrach tych wrogów nam w sprytny sposób planuje. Zresztą zabrzmiało by to pewnie obrazoburczo. Żeby nie powiedzieć heretycko... To chyba cos znacznie poważniejszego i głębszego. Takie przynajmniej mam wrażenie. Powszechny dobrobyt, powszechne prawa człowieka, powszechne wirusy, powszechne chmury... Jakoś układa mi się to w głowie w jedną całość.

3.
Żeby dopatrzyć się zagrożenia coraz częściej musimy spoglądać w niebo.

4.
Najbardziej konkretna jest rozmowa dwóch osób. Kiedy jest ich już kilka temat często się rozmywa. W większym gronie z reguły ciężko coś ustalić. Najwyższy poziom ogólności jest chyba na posiedzeniach ONZ, gdzie prawi się wyłącznie puste frazesy.

Widać, że podobnie jest z wrogiem – od konkretnego zagrożenia konkretnych jednostek, przez coraz trudniej definiowalne grupy, po zagrożenia dla ludzkości, o których nie wiadomo tak naprawdę czym dokładnie są, nie wspominając nawet o jakimś bezpośrednim z nimi kontakcie.

5.
Obywatele Imperium Mundi będą patrzyć tylko w niebo. Gdyby zaczęli na powrót spoglądać na siebie Imperium nie mogło by istnieć i rozpadło by się.

6.
Tak więc jedni gadają w kółko o chmurach, innych dalej jakoś dziwnie cieszy Al Capone ze słowami ‘Nawet nie wiem, przy której ulicy znajduje się Kanada’. To był dopiero zaściankowiec!

piątek, 16 kwietnia 2010

Próżnoś repliki się spodziewał
Nie dam ci prztyczka ani klapsa
Nie powiem nawet pies cię jebał
Bo to mezalians byłby dla psa
(J.T.)

sobota, 3 kwietnia 2010

Przesłuchać papieża?

Jacyś prawnicy z dalekiej Ameryki chcą przesłuchiwać papieża. Ciężko mi wyobrazić sobie jak miało by to wyglądać. Że niby Benedykt XVI ma polecieć (stawić się) do Stanów i odpowiedzieć na jakieś tam pytania (złożyć wyjaśnienia)? Sytuacja jest całkowicie absurdalna i niepojęta (gdzie pan był i co robił dnia x o godzinie y?), można by sobie wyobrazić te tłumy podenerwowanych reporterów (jej, ja myślałam, że ten papież jest niższy), błyskające flesze (zróbcie przejście, papież idzie!), książki wspomnieniowe „Przesłuchiwałem papieża” (tylko dzisiaj razem z książką dostaniesz rabat na „101 sposobów jak być lubianym przez kolegów w pracy”, oferujemy też wersje kieszonkowe świetnie sprawdzające się w zatłoczonym metrze, dla wtórnych analfabetów przygotowaliśmy audiobooki) czy niekończące się dyskusje w studiach telewizyjnych (weź udział w naszej sondzie, wyślij sms z odpowiedzią na pytanie czy papież jest winny).

Warto zastanowić się ile z autorytetu głowy Kościoła pozostało dzisiaj z przeszłości. Władza Kościoła nie opiera się na sile politycznej czy militarnej, Kościół panuje na mocy swojego autorytetu.

To co się dzisiaj dzieje każdego katolika może niepokoić. Mnie irytuje kilka spraw. Coś co właśnie w ten autorytet nieustannie godzi. W zasadzie wszystko co papież dzisiaj powie automatycznie poddawane jest analizie. Na łamach prasy i w studiach telewizyjnych dyskutuje się co było właściwe, co nie, a co można zaakceptować. Pisze się polemiki jakby Ojciec Święty był jakimś publicystą z konkurencyjnej gazety. Papieża pouczać można w zasadzie o wszystkim, w zasadzie może to robić każdy (O witamy kolejną słuchaczkę! A pani co myśli na temat ostatniej wypowiedzi Ojca Świętego?). Jakieś chore przekonanie, że każdy w każdej sprawie może zabierać głos, niezależnie od swoich kompetencji.

Analizuje się czemu papież pojechał na wakacje tu, a nie tam i czemu nie później, tylko teraz, kiedy powinien być właśnie tu. Papież: pomylił się; nie dostrzegł tego, że; wyszedł z fałszywych założeń; przeliczył się; popełnił błąd; nie zwrócił uwagi na; zagalopował się. Głowa Kościoła: nie może; nie powinna; nie przystoi jej; jej zadaniem powinno być; do jej obowiązków należy; jej rolą jest.

Co jakiś czas odsyła się papieża do oślej ławki, jak np. po wykładzie w Ratyzbonie. Wtedy powinien on: pewne rzeczy jeszcze raz sobie przemyśleć; wycofać się ze swoich słów; zastanowić się; wyciągnąć odpowiednie wnioski; przeprosić. Po tym liberalnym rachunku sumienia będzie mógł do nas wrócić i wziąć udział w naszej ogólnoludzkiej dyskusji, podeliberować sobie o tym co akurat uważamy za ważne (Teraz Katja ze Szwecji, działaczka ruchu feministycznego, potem Jose, student z Madrytu, na końcu papież. Prosimy nie przekraczać swojego czasu. Jak się wyrobimy to na końcu będą pytania z sali).

Ostatnia była sprawa tego w jakich butach chodzi papież. Że podobno za drogie i rzekomo od jakiegoś znanego projektanta. Przykre dla mnie było jak jakiś watykański urzędnik tłumaczył, że wcale nie drogie, że marka taka i taka i że każdy może sobie sprawdzić. Cała ta dyskusja ma często właśnie taki poziom.

Nie piszę tu nawet o różnych lewicowych ekstremistach, którzy najchętniej w sprawie pedofilii w Kościele pobrali by Benedyktowi XVI odciski palców, a do zarzutów dodali te o inkwizycji. Piszę o tym głównym nurcie, czymś co jest jak najbardziej powszechne. W ten sposób myśli przeciętny redaktor, przeciętnej gazety, a za nim jego przeciętny czytelnik. Szczególnie na Zachodzie, bo w Polsce wiadomo, że jest z tym jednak lepiej.

Tak właśnie żyje dzisiaj papież: schowany za murami Watykanu, szczuty co chwila jakimiś niedouczonymi dziennikarzynami, zmuszony, aby uważać na każde słowo, bo wokół krąży stado wygłodniałych hien, które w dodatku muszą jeszcze zaspokoić apetyty swoich czytelników. Ciągle poprawiany, pouczany, przestawiany z kąta w kąt. Do tego jeszcze jacyś prawnicy chcą sobie robić przesłuchania z papieżem w roli głównej. Nie jest to kwestia tego, że papież jest głową państwa i posiada immunitet dyplomatyczny, ale właśnie kwestia papieskiego autorytetu.

środa, 24 marca 2010

niedziela, 7 marca 2010

Haitańskie wypadki, czyli po co komu państwo

„Rzeczpospolita” donosi o dalszej gehennie na Haiti. Sytuacja tam wciąż jest bardzo zła: ludzie nie mają gdzie mieszkać, brakuje żywności i wody pitnej, po wyspie grasują przestępcy i zwykli mordercy. Zresztą wydarzenia te dość żywo opisywane są także przez pozostałe media, nie widzę więc potrzeby, żeby powielać te informacje. Wydaje mi się za to, że warto zwrócić uwagę na nieco inny wymiar haitańskiej tragedii, który dotychczas nie zafunkcjonował w tym, co piszę się o sytuacji na wyspie.

Mianowicie, na Haiti upadło państwo. Upadło całkowicie. W jednej chwili, razem z budynkami, mostami i drogami zawalił się na Haiti system sprawowania władzy. Przestały być wykonywane podstawowe funkcje do których powołane jest państwo: egzekwowanie prawa, zabezpieczanie porządku społecznego, zarządzanie publicznymi sprawami, o takich rzeczach jak świadczenie opieki medycznej, dostarczanie choćby energii elektrycznej do domów czy świadczenie edukacji nawet nie wspominając. Rozpadły się instytucje państwowe, policja wojsko, administracja publiczna. Na karaibskiej wyspie zapanował hobbesowki „stan natury”.

Żeby nie owijać w bawełnę i nie silić się na uczone dysertacje: Haiti powinno być osikowym kołkiem wbitym w serce anarchizmu. Pewnie by było, gdyby lewica brała rzeczywistość na serio i wyciągała z niej jakieś wnioski. Haiti pokazuje jak słabe są wszelkie abstrakcyjne konstrukty w konfrontacji z twardą materią rzeczywistości. Pryska tu jak bańka mydlana cała lewicowa antropologia, podpierana koncepcjami Rousseau, zakładającymi, że człowiek jest z natury dobry, a całe zło na świecie pojawiło się wraz z nastaniem opresywnego państwa. Widzimy gdzie Hobbes, a gdzie Rousseau.

Brak państwa to coś strasznego. Wiedzą już o tym Haitańczycy. Człowiek potrzebuje reżimu, bo wyrwie dziecku ostatnią butelkę z wodą, albo okradnie sąsiada z tego, na co pracował całymi latami. Nie każdy, ale do tego, aby z ziemi uczynić piekło wystarczy niewielki procent. Na Haiti obudziły się pierwotne instynkty, których nie da się po prostu zagadać, jakby chcieli to zrobić niektórzy.

Utopijność anarchizmu ma też drugi wymiar – może on zaistnieć, ale tylko na krótko. Jak wiadomo na wyspie wylądowali Amerykanie. Wylądowali, żeby nieść pomoc, zaprowadzić porządek, podnieść z gruzów kraj. Zapewne tak się stanie, spora pomoc została już przecież Haitańczykom udzielona, z pewnością ta amerykańska wizyta wyjdzie wyspie na dobre, tyle, że, jak to zwykle w takich sytuacjach bywa, sprawa nie jest tak prosta, jak wynikałoby to z oficjalnych komunikatów dla agencji prasowych.

Warto zwrócić uwagę na reakcję Francji, która przecież przeciw amerykańskiej tzw. akcji humanitarnej protestowała. Zrobił się międzynarodowy cyrk z przedstawieniem pt. Kto bardziej przestrzega praw człowieka i kto bardziej pomoże Haiti? Francuzi żądni wypełniania ludzkich praw protestowali wobec uniemożliwiania im tego przez Amerykanów. Można uznać, że to po prostu tak szlachetny naród, iż gotów jest wszczynać międzynarodowe awantury, po to, by móc nieść pomoc potrzebującym, albo – trochę mniej idealistycznie i chyba co nieco obrazoburczo – że po prostu w tym niesieniu pomocy jest jakiś interes.

Trochę to co prawda potrwa, ale koniec końców państwo haitańskie i jego gospodarka zostaną poskręcane na nowo i postawione na nogi. Dopomogą w tym Amerykanie. Chodzi natomiast o to, że do amerykańskich śrubek powkręcanych na Haiti będą pasować tylko amerykańskie śrubokręty. Amerykanie już zapowiedzieli,  że ich obecność potrwa co najmniej kilka lat. Śmiem jednak twierdzić, że dłużej, oraz, że wyspa zyska wcale niezłą bazę wojskową.

Nie mam tego Amerykanom za złe i nie mam zamiaru psioczyć tu na „amerykański imperializm” i tego typu rzeczy. Takie są prawidła geopolityki. Upadek wyspiarskiego państwa wytworzył polityczną próżnię, która musiała zostać przez kogoś zapełniona. Albo własne państwo albo obcy zarząd. Tertium non datur. Zresztą Haitańczycy i tak wyjdą na tym na dobre, bo po komu przecież niepodległe państwo, jak nie ma co jeść, ani gdzie spać? Gdyby natomiast ONZ miałaby to wszystko realizować, dopiero teraz pewnie płynęłyby na Haiti pierwsze kontenery. Jeśli przesadzam to z pewnością niewiele.

Upadek Haiti ujawnił nam kilka elementarnych zasad rządzących polityczną rzeczywistością. Na chwile ukazała się cała ta maszyneria i sprężyny wprawiające w ruch polityczne figury, na co dzień skrywane pod liberalistycznymi frazesami.

wtorek, 2 marca 2010

Znowu Jünger, tym razem "Promieniowania".

"(...) Skończyłem: 'Les Bagnes' Maurice'a Alhoya, Paryż 1845, z ilustracjami. Starzy więźniowie uznawali przestepcę za coś więcej niż tylko złoczyńcę; nie podchodzili do niego z wyobrażeniami spoza jego sfery. W rezultacie żyło mu się ciężej, ale też naturalniej i mocniej niż w naszych dzisiejszych więzieniach. We wszystkich szablonowych teoriach poprawy, we wszystkich zakładach mających służyć higienie społecznej czai się szczególny rodzaj zesłania, szczególne okrucieństwo. Prawdziwa niedola jest głęboka, jest substancjonalna i tak samo zło stanowi składnik bytu, wewnętrznej natury; nie wolno tego purytańsko pomijać. Można dzikie zwierzęta umieścić za kratami, ale niepodobna przyzwyczaić je do kalafiorów; trzeba dawać im mięso. Można uznać, że Francuzowi brakuje purytańskiego instynktu wychowawczego, jaki zauważa się u Anglików, Amerykanów, Szwajacarów i wielu Niemców: w jego koloniach, na jego statkach, w jego więzieniach sprawy biegną bardziej naturalnie. On wiele rzeczy pozostawia swojemu biegowi, a to zawsze jest przyjemne. Dochodzi tu jeszcze wytykany mu niedbały stosunek do higieny; a mimo to u niego mieszka się, sypia i jada o wiele lepiej niż w krajach wysoce zdezynfekowanych. (...)"

Aseptyka duszy, aseptyka ciała. Samopoczucie współczesnego człowieka musi być jak podłoga w siedzibie międzynarodowej firmy korporacyjnej - niedopuszczalne są żadne plamy, ani smugi. Im nowocześniej, im większy kapitał, im ambitniejszy business plan, tym uśmiech musi być szerszy. Dla tych, którzy mają z tym problem - psycholog. Mentalny sprzątacz. Chodzi o to, żeby nie dać nic po sobie poznać.

Te czyste podłogi, czyste ręce, czyste umysły to ten sam skostniały duch, oglądany z różnych stron. Jego szczególne natężenie występuje na sali zabiegowej, gdzie specjalista-ginekolog wyciąga szczypcami najpierw nóżkę, potem rączkę, nastepnie całą resztę. Stuprocentowy profesjonalizm. Gumowe rękawiczki, biały fartuch, sterylna sala. Wszystko zostało starannie zaplanowane, nie może być żadnych przypadków. Dzisiejsze problemy po prostu się dezynfekuje.

sobota, 13 lutego 2010

Kolejny bezwstydny atak. Tym razem...


-         My tu uwijamy się jak w ukropie, każdego dnia robimy wszystko co się tylko da, a ta zaraza wciska się nam jak woda przez worki z piaskiem w czasie powodzi... Kurwa! I to jeszcze ulubiony serial tych dur... znaczy się lemi... to jest obywateli! Nieeee... Wysłać tam w tej chwili samochód od nas! Niech zrobią oględziny, zabezpieczą wszystko co jest nie tak, docisną kolanem kogo trzeba. Może tego tam być więcej. Jak coś znajdą, niech szybko dają do nas – będzie na poniedziałek rano!
          
 * * *

-         Myślisz, że on też?
-         Cholera, nie wiem! Przyjedziemy, zobaczymy i się okaże. Kto wie, tego teraz wszędzie pełno Stary tez mógł na starość przyfiksować... Albo wcześniej już taki był, tylko się dobrze kitrał?
-         Wiesz, moja żona mówi mi ostatnio, że przez ta pracę jestem na tym punkcie trochę przewrażliwiony...
-         Gada głupoty. Nie zdaje sobie sprawy jak głębokie jest to bagno. To są naprawdę niebezpieczni ludzie.
-         Szef często powtarza, że chorzy...
-         Chorzy, nie chorzy. Ważne, że my mamy zrobić z nimi porządek. W ogóle co cie tak wzięło na myślenie? Płacą ci za to? Jak żona będzie następnym razem naigrywać się z ciebie to powiedz jej, że to my w tym kraju bronimy państwa prawa, praw człowieka...
-         ...demokracji....
-         Tak jest, demokracji, i robimy to po to, żeby tacy jak ona – zwykli szarzy ludzie mogli spać spokojnie i nie musieli oglądać na oczy tamtych oszołomów.
-         No tak, to szlachetny cel.
-         Podobał mi się ten pomysł z odbieraniem im dowodów. Hehe. Tacy ludzie nie mogą mieć zbyt wiele praw.
-         W branży mówią o nas, że często łamiemy standardy. Nie wspominając już o takich rzeczach jak etyka dzie...
-         Kurwa, Wojtek, wiem, że jesteś świeżo po studiach i pewnych rzeczy jeszcze nie rozumiesz albo nie jesteś przyzwyczajony, ale zastanów się dobrze: to co robimy to przecież swego rodzaju walka, a walce chodzi o to, żeby ją wygrać, a nie o żadne standardy – tak czy nie?
-         Chyba tak...
-         Jasne, że jest to teatrzyk dla gawiedzi, która i tak niewiele z tego rozumie, ale taki jest już ten kraj. Idealizm jest jak krótkie spodenki – w końcu się z tego wyrasta. Ty też mógłbyś to już zrobić. Żeby trochę rozweselić atmosferę: „Strażnika Texasu” oglądałeś?
-         Każdy chyba oglądał!
-         No właśnie. To wiesz ile razy musiał on złamać prawo, żeby dorwać tych bandytów. Ile przypadkowych pysków obić, żeby wreszcie wtłuc temu właściwemu. Tak sobie to tłumacz. Albo przykład żywcem z historii – Lenin. Myślisz, że o co chodziło z tym całym NEP-em? Stalin też, żeby uszczęśliwić lud, połowę z niego musiał wywieść do łagrów. Mao z kolei...
-         Nie wiem czy trochę się nie zapędzasz...
-         Cholera, bo za dużo pytań zadajesz. Po co prostować rzeczy, które są proste? Najważniejsze, że z resztą chłopaków dalej trzymamy to wszystko za mordę. Dojechaliśmy.

* * *

-         Hahaha, widziałeś jaką minę mieli, jak powiedzieliśmy, że jesteśmy z „Wyborczej”?
-         Nooo... Ta scenarzystka naprawdę była przestraszona...
-         To pomyłka rekwizytora! Wyciągniemy konsekwencje! Hahaha! Aż mi się żal zrobiło kobieciny. Ale niech oszołomstwo wie, że za każdym razem jesteśmy tylko o krok za nimi.
-         Ten Twój ogień pytań... Jestem naprawdę pod wrażeniem.
-         Wiesz Wojtek, wszyscy mi to mówią, że powinienem być policjantem. Ale ty tez się o nic nie martw – niedługo też się wyrobisz.


* * *

Bonmot geopolityczny

ONZ nie jest obuchem za pomocą którego ubija się świnię. Jest raczej hakiem na którym się ją wiesza.

poniedziałek, 11 stycznia 2010

Jünger jak witaminy

Uzupełniam poświąteczny niedobór radykalizmu i podczytuję sobie znowu weimarską publicystykę Jüngera. Dla garstki czytelników tego bloga jeden z fragmentów:

"(...) Tej podwalinie życia, z której wyrasta, duch jest wdzięczny, wyrażając istotę tej podwaliny. Duch odwraca się tylko tam od życia, gdzie jest ono pęknięte w sobie, miałkie i słabe. Gdy nie odczuwa mocnych powiązań, porzuca życie i wznieca bunt przeciw konieczności, przeciw woli losu. Ten niezwiązany duch, intelekt, nie uznaje tego co szczególne, próbuje to wszystko sprowadzić do jednego mianownika, zmienić w mierzalne wielkości i chodliwe towary. Wyszydza wielkie symbole, rozkłada je swą abstrakcyjnością. Łudzi się bezgranicznością na skutek niwelacji wszystkich granic. Łatwo mu przychodzi być sprawiedliwym, bowiem nie musi ani bronić, ani nadawać żadnych szczególnych wartości. Z nierzeczywistych, coraz to cieńszych warstw uzurpuje sobie władzę i określanie życia, za co życie wywiera straszliwą, śmiertelną zemstę. 

W świecie niezwiązanego ducha, organiczny obraz świata zmienia się w mechaniczny. Kultura staje się cywilizacją. Wspólnoty losu stają się przypadkowym nagromadzeniem ludzi, masami, w najlepszym przypadku grupami interesów. Ojczyzny stają się komunikacyjną przeszkodą. Tak zwana arystokracja ducha albo pracownicy umysłowi, armia najbardziej dynamicznych i pozbawionych sumienia mózgów, pracuje nad rozkładem wiary, nad tanim ironizowaniem heroizmu i podkopaniem wszelkiej godności ludzkiej. Podczas, gdy negowane jest to co szczególne, to co dzieli i łączy jednostkę, akceptuje się do ostatecznych konsekwencji indywiduum, bezsensowną, fizykalną cząstęczkę masy, głoszone są jej prawa na rogach wszystkich ulic: rozprzestrzenia się zachłanny indywidualizm prostujący ścieżki nihilizmowi. Rozum jest wszystkim, charakter niczym. Sztuka staje się kwestią intelektu i literatury, wyrazem przemijającej mody, bez korzeni, bez sił żywotnych, bez własnego profilu. Praca staje sie produkcją, wszystkie więzi międzyludzkie nabierają coraz wyraźniej charakteru układów prawnych. Nauka wyjaśnia za pomocą mechanistycznych formuł wszystko, co tajemnicze i cudowne w życiu, a moralność tchórzów i kanalii uznaje za nieobyczajność wszystko, co bezpośrednie, potężne i niebezpieczne w tym życiu. (...)"

"O Duchu" (Vom Geiste), 1927


(Choć na dobrą sprawę, żadnego radykalizmu tu akurat w sumie nie ma. Chyba, że już całkiem nie jestem na bieżąco.)