Ha!
Patrzcie ludzie co wyszło (tu proszę kliknąć)! Jednak poza poradnikami dla akwizytorów i książkami kucharskimi coś w tej III RP jeszcze się tłumaczy i wydaje. Jak tylko zrobię porządek z tym uczelnianym bajzlem, to biorę się za czytanie. Nawet spuścili już na starcie 3 zeta, więc nie sposób nie skorzystać z takiej okazji.
Czytałem na razie fragmenty przetłumaczone na rzecz pewnej antologii i jest naprawdę grubo. Wobec tego totalitaryzmu, który wyłonił się już zza rogu (Jünger widzi jego korzenie daleko wcześniej), rzecz jak znalazł. Tak, że polecam.
Heilige! ;-)
środa, 26 maja 2010
środa, 19 maja 2010
Nie popuścimy, czyli z dziejów Końca Historii
Jak wiadomo każdy porządny człowiek brzydzi się polityką. Porządnych ludzi nie tylko ona nudzi, ale przed wszystkim zniesmacza i irytuje. Porządnego człowieka denerwuje to, kiedy mówi mu się o polityce. Polityka kojarzy mu się bowiem z nieustannym konfliktem oraz złością i agresją. „Bo jak to tak można ciągle się kłócić?” Dlatego porządny człowiek popada w takich sytuacjach w złość i agresję.
Kiedy jeden z bardziej znaczących porządnych ludzi ogłosił kiedyś Koniec Historii, reszta – nie tyle mniej znaczących, co zajętych ciężką pracą i spłacaniem kredytów- porządnych ludzi bardzo się ucieszyła. Ów Koniec Historii oznaczał oczywiście Koniec Polityki. To był ten rytm którego oczekiwał wtedy umęczony Historią i Polityką świat. Koniec Historii został przebojem sezonu, a jego autor dawał kolejne występy po całym świecie. Gdyby nie ów Koniec Historii pewnie jako komplement potraktował by słowa mówiące, że odniósł historyczny sukces.
Tego Końca wypatrywano już dużo wcześniej. Jego nadejście obiecane zostało przez laickich proroków przed wiekami. Kolejni myśliciele dzięki swej wytężonej pracy wynajdywali kolejne niedoróbki świata, które należało poprawić, rugując z niego to co niewłaściwe, czyli to co stanowiło matkę wojen, głodu, płaczu kobiet, oraz sporów przy napitku w licznych karczmach. Marzenie o wyrugowaniu Historii z toku historii stawało się coraz powszechniejsze, zwłaszcza, że podpierane było obietnicą powszechnego dobrobytu i powszechnej szczęśliwości. Powstało nawet jego kilka bratnich wersji i dopiero kiedy dwie dekady temu Romulus zgładził Remusa, można było Koniec Historii ogłosić.
Niestety, pojawili się ludzie nikczemni i mali, którzy – korzystając dalej z naszej muzycznej metafory – Koniec Historii skrytykowali czy nawet, o zgrozo, wygwizdali. Mniejsza o ich intencje – nie jest to dla nas w tym momencie ważne czy chcieli na szczycie listy umieścić swoją melodię, dostrzegli w tamtej jakąś fałszywą nutę czy zrobili to tylko z wrodzonej im przekory. Znaczące jest za to, że okazało się, że Końca Historii trzeba przed nimi bronić.
Historia Końca Historii ma już dwadzieścia lat i wciąż nie widać jej końca. Gazety codziennie zapełniają się doniesieniami z pola walki między Historią, a jej Końcem. Post-historyczne partie post-polityczne nawzajem oskarżają się o historyczność i polityczność. Te także atakowane są w licznych polemikach prasowych, które wraz z upływem historii przenoszą się na grunt wirtualny. Wiele państw zbroi się i udoskonala sposoby walki. Zapewniają one przy tym, że jeśli broń zostanie użyta to tylko do walki z Historią. Możliwe, że można im wierzyć, bowiem wszystkie współczesne wojny to wojny w imię pokoju, co ogłasza się z przekonaniem przy ich wypowiadaniu.
Polityka Końca Polityki została już wpisana do programu post-politycznego każdej znaczącej się partii, na sztandarach wyhaftowane zostały hasła Kompromis – Porozumienie – Koniec Polityki pod którymi toczy się bezkompromisową polityczną walkę z tymi, którzy w swych umysłach wyryte mają tylko trzy słowa: Konflikt – Gniew – Polityka. W pewnym kraju, który rzutem na taśmę dwadzieścia lat temu załapał się jeszcze na polityczną niepodległość, post-polityka przybrała szczególne polityczne natężenie. Przeciwko politykom, którzy opanowali w latach 2005-2007 rządy, a którzy przyznawali się w sposób otwarty do swojej polityczności oraz głosząc potrzebę rozwiązania historycznych problemów i ściągając tym samym na siebie powszechny gniew, wytoczono najcięższe działa: politykę miłości.
Polityka miłości to rodzaj post-polityki, czyli Polityki Walki z Polityką, a zatem część historii walki Historii z Końcem Historii. Już samo przytoczenie owego programowego zarysu wskazuje na to, że kronikarze mogą mieć wiele pracy. Jak pouczał pewien niemiecki myśliciel, Carl Schmitt, wojny o wieczny pokój to bowiem najkrwawsze z wojen.
Jak wiadomo, pierwsze etapy polityki miłości to już historia, więc wielu ludzi potrafi wskazać jej ofiary, a także tych którzy w tej odmianie post-polityki znaleźli szczególnie upodobanie. Ktoś kto zna te fakty możliwe, że stwierdziłby, iż walka Polityki z Końcem Polityki zaostrza się wraz ze zbliżaniem się do Końca Historii. Potwierdzałyby to także słowa pewnego post-reżysera, wypowiedziane w ostatnich dniach w warszawskich Łazienkach, który pod łopoczącymi na maszcie chorągwiami z hasłami „Pokój” i „Współpraca”, orzekł, że trwa właśnie wojna domowa.
Słowa te jednak nie mają większego znaczenia, poza oczywiście tym, w którym można je użyć politycznie, bo mobilizacja tych, którzy w tej wojnie mieliby wziąć udział, z historycznego punktu widzenia i tak zaczęła się znacznie wcześniej. Tak więc wobec mobilizacji politycznej grupy zwolenników politycznego mobilizowania się maszerują po równo skoszonych trawnikach politycznie zmobilizowani przeciwnicy wszelkiej politycznej mobilizacji. Swoje równo skoszone trawniki opuścili, bo nie chcą się od nich odrywać; mobilizują się, bo chcą pozostać zdemobilizowani; atakują, bo chcą pokoju.
Tak idąc równym krokiem rzucają hasła o dowolności, oskarżają tych, którzy posunęli się do tego, aby kogoś oskarżać, snują wizje o kompromisie, które natychmiast wykorzystują w swojej walce. Krzyczą „Precz z polityką”, bo uwierzyli w liberalne utopie.
Kiedy jeden z bardziej znaczących porządnych ludzi ogłosił kiedyś Koniec Historii, reszta – nie tyle mniej znaczących, co zajętych ciężką pracą i spłacaniem kredytów- porządnych ludzi bardzo się ucieszyła. Ów Koniec Historii oznaczał oczywiście Koniec Polityki. To był ten rytm którego oczekiwał wtedy umęczony Historią i Polityką świat. Koniec Historii został przebojem sezonu, a jego autor dawał kolejne występy po całym świecie. Gdyby nie ów Koniec Historii pewnie jako komplement potraktował by słowa mówiące, że odniósł historyczny sukces.
Tego Końca wypatrywano już dużo wcześniej. Jego nadejście obiecane zostało przez laickich proroków przed wiekami. Kolejni myśliciele dzięki swej wytężonej pracy wynajdywali kolejne niedoróbki świata, które należało poprawić, rugując z niego to co niewłaściwe, czyli to co stanowiło matkę wojen, głodu, płaczu kobiet, oraz sporów przy napitku w licznych karczmach. Marzenie o wyrugowaniu Historii z toku historii stawało się coraz powszechniejsze, zwłaszcza, że podpierane było obietnicą powszechnego dobrobytu i powszechnej szczęśliwości. Powstało nawet jego kilka bratnich wersji i dopiero kiedy dwie dekady temu Romulus zgładził Remusa, można było Koniec Historii ogłosić.
Niestety, pojawili się ludzie nikczemni i mali, którzy – korzystając dalej z naszej muzycznej metafory – Koniec Historii skrytykowali czy nawet, o zgrozo, wygwizdali. Mniejsza o ich intencje – nie jest to dla nas w tym momencie ważne czy chcieli na szczycie listy umieścić swoją melodię, dostrzegli w tamtej jakąś fałszywą nutę czy zrobili to tylko z wrodzonej im przekory. Znaczące jest za to, że okazało się, że Końca Historii trzeba przed nimi bronić.
Historia Końca Historii ma już dwadzieścia lat i wciąż nie widać jej końca. Gazety codziennie zapełniają się doniesieniami z pola walki między Historią, a jej Końcem. Post-historyczne partie post-polityczne nawzajem oskarżają się o historyczność i polityczność. Te także atakowane są w licznych polemikach prasowych, które wraz z upływem historii przenoszą się na grunt wirtualny. Wiele państw zbroi się i udoskonala sposoby walki. Zapewniają one przy tym, że jeśli broń zostanie użyta to tylko do walki z Historią. Możliwe, że można im wierzyć, bowiem wszystkie współczesne wojny to wojny w imię pokoju, co ogłasza się z przekonaniem przy ich wypowiadaniu.
Polityka Końca Polityki została już wpisana do programu post-politycznego każdej znaczącej się partii, na sztandarach wyhaftowane zostały hasła Kompromis – Porozumienie – Koniec Polityki pod którymi toczy się bezkompromisową polityczną walkę z tymi, którzy w swych umysłach wyryte mają tylko trzy słowa: Konflikt – Gniew – Polityka. W pewnym kraju, który rzutem na taśmę dwadzieścia lat temu załapał się jeszcze na polityczną niepodległość, post-polityka przybrała szczególne polityczne natężenie. Przeciwko politykom, którzy opanowali w latach 2005-2007 rządy, a którzy przyznawali się w sposób otwarty do swojej polityczności oraz głosząc potrzebę rozwiązania historycznych problemów i ściągając tym samym na siebie powszechny gniew, wytoczono najcięższe działa: politykę miłości.
Polityka miłości to rodzaj post-polityki, czyli Polityki Walki z Polityką, a zatem część historii walki Historii z Końcem Historii. Już samo przytoczenie owego programowego zarysu wskazuje na to, że kronikarze mogą mieć wiele pracy. Jak pouczał pewien niemiecki myśliciel, Carl Schmitt, wojny o wieczny pokój to bowiem najkrwawsze z wojen.
Jak wiadomo, pierwsze etapy polityki miłości to już historia, więc wielu ludzi potrafi wskazać jej ofiary, a także tych którzy w tej odmianie post-polityki znaleźli szczególnie upodobanie. Ktoś kto zna te fakty możliwe, że stwierdziłby, iż walka Polityki z Końcem Polityki zaostrza się wraz ze zbliżaniem się do Końca Historii. Potwierdzałyby to także słowa pewnego post-reżysera, wypowiedziane w ostatnich dniach w warszawskich Łazienkach, który pod łopoczącymi na maszcie chorągwiami z hasłami „Pokój” i „Współpraca”, orzekł, że trwa właśnie wojna domowa.
Słowa te jednak nie mają większego znaczenia, poza oczywiście tym, w którym można je użyć politycznie, bo mobilizacja tych, którzy w tej wojnie mieliby wziąć udział, z historycznego punktu widzenia i tak zaczęła się znacznie wcześniej. Tak więc wobec mobilizacji politycznej grupy zwolenników politycznego mobilizowania się maszerują po równo skoszonych trawnikach politycznie zmobilizowani przeciwnicy wszelkiej politycznej mobilizacji. Swoje równo skoszone trawniki opuścili, bo nie chcą się od nich odrywać; mobilizują się, bo chcą pozostać zdemobilizowani; atakują, bo chcą pokoju.
Tak idąc równym krokiem rzucają hasła o dowolności, oskarżają tych, którzy posunęli się do tego, aby kogoś oskarżać, snują wizje o kompromisie, które natychmiast wykorzystują w swojej walce. Krzyczą „Precz z polityką”, bo uwierzyli w liberalne utopie.
Etykiety:
Carl Schmitt,
Francis Fukuyama,
Koniec Historii,
liberalizm,
pokój,
polityczność,
polityka
sobota, 8 maja 2010
piątek, 7 maja 2010
Wyborcza fauluje, a sędzia nie gwiżdże
Wyborcza postuluje palenie zniczy na grobach czerwonoarmiejców 9 maja. Wywołało to oczywiście spór. Tyle, że – przynajmniej po części – nie toczy się on na płaszczyźnie na której powinien się toczyć. Wyborcza argumentuje mniej więcej tak: zarzućmy polityczne spory, historyczne okoliczności, oddajmy tym żołnierzom hołd „ tak po ludzku”.
Jednakże Wyborcza przekonując do zarzucenia politycznego kontekstu, sama w tym momencie formułuje postulat jak najbardziej polityczny, zwłaszcza w obecnej sytuacji i zwłaszcza wobec szerszej kampanii, którą obecnie prowadzi.
Wydaje się, że wielu komentatorów bezwolnie wpadło w te tory i przyjęło logikę gazety Michnika. W znacznej mierze dyskutuje się o tym czy tym ludziom, niejednokrotnie całkiem młodym chłopakom, wplątanym z reguły w wojenne okoliczności bez ich woli należy te świeczki palić czy nie. Sam bym się nie sprzeciwiał gdyby ktoś to chciał zrobić - iść na jakiś stary, zachwaszczony cmentarz, zapalić tam znicz i się pomodlić. Z drugiej strony doskonale zrozumiałbym tego, kto nie miałby na to ochoty czy wręcz uważał to za niestosowne, bo wielu z tych żołnierzy mordowało, kradło i gwałciło niewinnych ludzi. Jest to po prostu sprawa ściśle prywatna – ktoś kto odczuwa taką potrzebę niech to zrobi, reszta nie powinna mu w tym przeszkadzać.
Ale to co robi Wyborcza to przeniesienie tego z prywatnego gruntu na płaszczyznę stricte polityczną. Indywidualne pragnienie staje się politycznym postulatem, czymś co wymaga się od każdego, a ktoś kto temu się sprzeciwia staje się automatycznie jakimś rusofobem. Jest to w tym momencie moralny szantaż za którym dodatkowo stoi cały kompleks politycznych poglądów i interesów.
Ta dyskusja powinna dotyczyć właśnie tego na ile zasadna jest ta kampania, co za nią stoi, a nie tego czy można w ogóle tym żołnierzom palić znicze czy nie. To bowiem jest sprawa jak najbardziej osobista i każdy już sam sobie powinien o tym zdecydować. Ktoś kto rzeczywiście uważa to za stosowne i tak zrobiłby by to bez tekstów w Wyborczej.
Większość przeciwników palenia tych zniczy przyjmuje właśnie logikę tej gazety, ustawiając się na chyba z góry straconej pozycji, a z pewnością na pozycji, na której ich argumenty można im łatwo powytrącać z ręki. Jednak w rzeczywistości krytyka jest tu bardzo łatwa i miejsce tego pojedynku powinno być tylko jedno: na polityzację takich spraw nikt się nie musi godzić.
Jednakże Wyborcza przekonując do zarzucenia politycznego kontekstu, sama w tym momencie formułuje postulat jak najbardziej polityczny, zwłaszcza w obecnej sytuacji i zwłaszcza wobec szerszej kampanii, którą obecnie prowadzi.
Wydaje się, że wielu komentatorów bezwolnie wpadło w te tory i przyjęło logikę gazety Michnika. W znacznej mierze dyskutuje się o tym czy tym ludziom, niejednokrotnie całkiem młodym chłopakom, wplątanym z reguły w wojenne okoliczności bez ich woli należy te świeczki palić czy nie. Sam bym się nie sprzeciwiał gdyby ktoś to chciał zrobić - iść na jakiś stary, zachwaszczony cmentarz, zapalić tam znicz i się pomodlić. Z drugiej strony doskonale zrozumiałbym tego, kto nie miałby na to ochoty czy wręcz uważał to za niestosowne, bo wielu z tych żołnierzy mordowało, kradło i gwałciło niewinnych ludzi. Jest to po prostu sprawa ściśle prywatna – ktoś kto odczuwa taką potrzebę niech to zrobi, reszta nie powinna mu w tym przeszkadzać.
Ale to co robi Wyborcza to przeniesienie tego z prywatnego gruntu na płaszczyznę stricte polityczną. Indywidualne pragnienie staje się politycznym postulatem, czymś co wymaga się od każdego, a ktoś kto temu się sprzeciwia staje się automatycznie jakimś rusofobem. Jest to w tym momencie moralny szantaż za którym dodatkowo stoi cały kompleks politycznych poglądów i interesów.
Ta dyskusja powinna dotyczyć właśnie tego na ile zasadna jest ta kampania, co za nią stoi, a nie tego czy można w ogóle tym żołnierzom palić znicze czy nie. To bowiem jest sprawa jak najbardziej osobista i każdy już sam sobie powinien o tym zdecydować. Ktoś kto rzeczywiście uważa to za stosowne i tak zrobiłby by to bez tekstów w Wyborczej.
Większość przeciwników palenia tych zniczy przyjmuje właśnie logikę tej gazety, ustawiając się na chyba z góry straconej pozycji, a z pewnością na pozycji, na której ich argumenty można im łatwo powytrącać z ręki. Jednak w rzeczywistości krytyka jest tu bardzo łatwa i miejsce tego pojedynku powinno być tylko jedno: na polityzację takich spraw nikt się nie musi godzić.
Subskrybuj:
Posty (Atom)