niedziela, 13 lutego 2011

Tomasz Rosiński w tekście o Cyceronie w najnowszym Kronosie pisze o politycznym sceptycyzmie:

Nasze pojęcie wielkości skrojone jest na dogmatyczną miarę. Podziw pokoleń zyskuje się przez tępy upór i bezrozumny idealizm. Jan Luksemburski - niewidomy król, który wybiera się na wojnę stuletnią i tam, jakże by inaczej, ginie - oto kwintesencja heroizmu, tej orgii bezinteresownej głupoty. Ale dzieje polityki mają też innych bohaterów, z góry skazanych na niesławę bądź zapomnienie. Są to ci, dla których polityka była ściśle tajną i samotna misją realizacji sceptycznej episteme, bez wiedzy ludu i wbrew jego woli. Specyfika tej myśli wymusza na nich dwulicowość; ich ezoteryczna wiedza o niewiedzy musi ustroić się w pstre szaty potocznych mniemań, by móc uprawiać dywersję na tyłach wrogich dogmatycznych armii; żyją więc i giną w przebraniu, nierozpoznani wśród wrzawy dziejów.
  

czwartek, 10 lutego 2011

Nieco o realizmie politycznym będzie

Zaglądam sobie czasem do różnych czytanek, które gdzieś tam leżą sobie u mnie na półce. W sumie przeróżne rzeczy tam mam – poza jakimś dziwnym lewactwem, w które jakoś specjalnie nie jestem zaopatrzony (myślę, ze trzeba będzie to choć trochę zmienić), jest tam wiele rożnych pozycji. Jak tak na to wszystko patrzę... to wydaje mi się, ze masa z nich to po prostu - może nie śmieci, ale - rzeczy które bym dzisiaj się na pewno nie zaopatrywał, bo raczej szkoda na coś takiego czasu i pieniędzy. Ale jest w tym wszystkim jakiś obraz mojego – uwaga, będzie patos – rozwoju intelektualnego i duchowego. Podobnie zresztą z samym tym blogiem, na którym jest pełno tekstów, które jakbym dzisiaj u kogoś innego przeczytał to uznałbym tego kogoś za raczej niewartego uwagi. Ale do rzeczy, bo zaczyna wychodzić chyba nieco toyahowo, a zamierzenia i cele jednak mam bardzo antytoyahowe.

I tak sięgając do sobie do tych książek, złapałem się za Wojnę peloponeską Tukidydesa. Mam po tych różnych książkach pozaznaczane różne fragmenty, cobym wiedział gdzie mam czytać, jak se kiedyś to ponownie otworzę. W Tukidydesie potencjalnie jest masa takich fragmentów, takich, że właśnie fajnie jest sobie do nich wrócić.

Jak wiecie, albo i nie wiecie, Wojna peloponeska uważana jest za ‘biblię’ realizmu politycznego. Tak, tego realizmu od wspierania ruskiego buta tłamszącego naród polski, zdrajcy Wielopolskiego, zasiadania w sowieckim sejmie w Warszawie za PRL-u, negowania zasadności lustracji czy nawet popierania stanu wojennego. ‘Wolni Polacy’ od Rymkiewicza już pewnie przełączyli stronę, więc przejdźmy do konkretów.

Kanonicznym fragmentem kanonicznego dzieła Tukidydesa (dla realizmu, rzecz jasna, choć zapewne utwór posiada także inne walory) jest, jak wiecie, albo i nie wiecie, tzw. dialog melijski. O co chodzi?

Bunt melijski to w zasadzie drobny epizod wielkiej wojny, która porządnie wstrząsnęła światem starożytnej Grecji. Była to wojna dwóch wielkich bloków politycznych, skupionych wokół dwóch wielkich ośrodków politycznych: Aten i Sparty, które rozwinęły gęstą sieć politycznych sojuszy, na które składali się mniejsi i jeszcze mniejsi. Melos – mała wysepka na Morzu Egejskim, polityczny sojusznik Sparty, to polis, które zaliczyć należałoby do kategorii ‘jeszcze mniejszych’, albo i nawet gorzej. No, po prostu malutkie i słabe państewko, niezdolne do prowadzenia żadnych poważniejszych działań wojennych, a już na pewno nie do obrony przed kimś takim jak armia ateńska.

Los jednak dla Melijczyków łaskaw nie jest i dochodzi do sytuacji kiedy to potężna flota ateńska podpływa pod wyspę, w celu – biorąc pod uwagę toczoną właśnie wojnę – łatwym do odgadnięcia. Melos staje przed wyborem: zgodzić się na podporządkowanie Atenom i pozwolić na ulokowanie na wyspie ateńskiego garnizonu, czy walczyć o niepodległość. Sytuacja, choć z historycznego punktu widzenia nader nieistotna, staje się pretekstem dla późniejszych rozważań z zakresu myślenia politycznego. Jako pewnego rodzaju ‘klasyczny’ przypadek ze sfery politycznej rzeczywistości. Dziś choćby w Polsce porównywana jest do Powstania Warszawskiego, kiedy to doszło przecież do okoliczności bardzo podobnej

Ateńczycy nie chcą niszczyć miasta, nie jest im to do niczego potrzebne, wręcz przeciwnie – woleliby ‘całe’ Melos, które mogliby zaprząc do swojej antylacedemońskiej koalicji (Pragniemy bowiem bez wysiłku objąć nad wami panowanie, a równocześnie życzymy sobie waszego ocalenia, które będzie korzystne dla obu stron). Na wyspę udaje się ateńskie poselstwo w celu ‘uregulowania’ niejasnej sytuacji.

I tak, Ateńczycy już na wstępie (słowa, które wydać się mogą na wskroś cyniczne, ale chyba u każdego, kto próbuje politycznie myśleć wywołać są w stanie dreszcz na grzbiecie):

Nie będziemy tutaj wygłaszać długich i nie wzbudzających wiary przemówień ani opowiadać pięknie o tym, że panowanie słusznie nam się należy, gdyż pokonaliśmy Persów, albo o tym, że zaatakowaliśmy was, ponieważ nas skrzywdziliście. Lecz i was ze swej strony prosimy: nie myślcie, że przekonacie nas twierdząc, że jako lacedemońscy koloniści nie mogliście się przyłączyć do naszej wyprawy albo że nie wyrządziliście nam żadnej krzywdy, lecz starajcie się osiągnąć to, co według naszego obopólnego przekonania istotnie leży w granicach możliwości. Przecież jak wy tak i my wiemy doskonale, że sprawiedliwość w ludzkich stosunkach jest tylko wtedy momentem rozstrzygającym, jeśli po obu stronach równe siły mogą ja zagwarantować; jeśli zaś idzie o zakres możliwości, to silniejsi osiągają swe cele, a słabsi ustępują.

Dalej, Melijczycy próbują argumentować za pozostawieniem im niepodległego państwa, odwołując się m. in. do zasad sprawiedliwości, które to miałoby zaspokajać interes polityczny także Aten, proponują ‘przyjazna neutralność’, twierdzą, że poddanie się oznaczałoby dla nich hańbę i tchórzostwo, bądź to stwierdzają, że wypadki wojen przybierają nieraz zupełnie inny obrót niż wynikałoby to ze wzajemnego stosunku sił czy powołują się na sojusz z Lacedemończykami, którzy rzekomo im przyjdą z pomocą (czy nie przypomina to naszej polskiej rzeczywistości, w której w zasadzie każde powstanie na idealistyczny sposób oczekiwało na pomoc z zewnątrz?) czy zdradzają się z nadzieją, że Ateńczycy w końcu odstąpią od miasta ze względu na konieczność działań w innych rejonach, gdzie toczy się wojna. Ateńczycy:

Wiecie przecież, że Ateńczycy nigdy nie jeszcze nie odstąpili od żadnego oblężenia z obawy o inny front walki. Zwracamy wam jednak uwagę, że chociaż ustaliliśmy, iż będziemy zastanawiać się nad ocaleniem, nie powiedzieliście w czasie tych długich rozmów ani jednego słowa, na którym można by budować ocalenie. Najsilniejszą waszą podporą są odległe nadzieje, podczas gdy środki, którymi rozporządzacie w obecnej sytuacji, są nikłe w stosunku do sił, które wam przeciwstawiono. Postąpicie też bardzo lekkomyślnie, jeśli po naszym odjeździe nie poweźmiecie jakiejś rozsądniejszej decyzji. Nie powodujcie się niewczesnym uczuciem honoru, które w niebezpieczeństwach jawnych i grożących hańbą wielu doprowadziło do zguby. Na ogół bowiem ludzie dają się zwieść słowu ‘hańba’ i chociaż widzą, do czego do czego to ich prowadzi, ulegają sile tego wyrazu, rzucając się dobrowolnie w otchłań niepowetowanych nieszczęść i ściągając na swa głowę z braku rozwagi jeszcze większą hańbę. Lecz wy unikniecie tego, jeśli uznacie, że nie jest hańbą ustąpić przed najpotężniejszym państwem, które stawia wam umiarkowane warunki. Chcemy, żebyście się stali naszymi sprzymierzeńcami i zachowując swoje terytorium, płacili nam daninę. Mając więc wolny wybór miedzy wojną a bezpieczeństwem, nie wybierajcie zła pod wpływem fałszywej ambicji. Najlepiej może postępują ci, którzy równym sobie nie ustępują, dla silniejszych zachowują szacunek, wobec słabszych umiar. Zastanówcie się nad tym po naszym odejściu i pamiętajcie, że podejmujecie decyzję w sprawie ojczyzny, którą macie tylko jedną i której los zależeć będzie od tej jednej decyzji: dobrej lub złej.

Tukidydes pisze dalej :

Ateńczycy opuścili obrady. Melijczycy, pozostawszy sami, powzięli decyzje zgodną z tym co mówili  podczas spotkania z Ateńczykami, i dali następująca odpowiedź: >>Ateńczycy! Nie zmieniliśmy naszych poprzednich poglądów; nie damy w jednej chwili odebrać wolności miastu, które od siedmiuset lat zamieszkujemy, lecz ufając losowi kierowanemu ręką boską, który dotychczas zapewnił nam przetrwanie, oraz przy pomocy ludzi, mianowicie Lacedemończyków, będziemy starali się ocalić. Wzywamy was, żebyście nam pozwolili być waszymi przyjaciółmi i zachować neutralność oraz żebyście zawarłszy z nami układ, jaki wyda się stosowny oby stronom, odeszli z naszego kraju.<<

Taką odpowiedź dali Melijczycy. Ateńczycy zaś, przerywając rozmowy, oświadczyli: >>Na podstawie waszych decyzji wydaje nam się, że jesteście jedynymi ludźmi na świecie, którzy bardziej liczą na przyszłość niż na teraźniejszość, którzy kierując się własnymi życzeniami, patrzą na rzeczy niepewne jakby na pewna rzeczywistość. Im bardziej liczycie na Lacedemończyków, szczęście i nadzieję, tym większego doznacie rozczarowania.<<

Wiemy jak zakończył się epizod melijski, bądź to można się tego domyśleć – ostatecznie Ateńczycy wszystkich mężczyzn, którzy wpadli im w ręce, wymordowali, dzieci i kobiety sprzedali w niewolę. Miasto zaś sami skolonizowali, posławszy później pięciuset osadników.


Jak dla mnie jest w tej historii jakiś magnetyzm, coś co głęboko porusza, bo dotyka chyba tego obszaru mózgu, który odpowiedzialny jest za myślenie polityczne (nic to, że nauka go jeszcze nie odkryła – on jest! ;-)). To po prostu POLITYKA, obdarta ze wszelkich idealistycznych złudzeń i moralistycznych przekonań, którymi ciągle próbuje się zakrzykiwać rzeczywistość. Ateńczyków można oczywiście potępiać, i to z wielu punktów widzenia, ale czy w sytuacji Melijczyków cokolwiek to może zmienić? Nie ma tu znaczenia agresja Ateńczyków jest moralnie dobra czy zła, czy odpowiada jakiemuś zestawowi wyznawanych idei czy nie – ona po prostu JEST, i nie ma tu drogi ucieczki w żadne romantyczne wizje, ‘Królestwa Wolnych Polaków’, ani nic z tych rzeczy. To polityczne albo-albo, które wbija się w tył głowy jak trzpień, z którym się już potem chodzi. 
  

wtorek, 8 lutego 2011

Czego Sakiewicz nie rozumie?

W tytule jest nazwisko Sakiewicza, ale nie będzie to jednak polemika z naczelnym Gazety Polskiej, choć w sumie on sprowokował mnie do tych kilku zdań. Chodzi raczej o pewien sposób myślenia, który w tym co Sakiewicz pisze wyraźnie się krystalizuje. Niech posłuży to nam za punkt wyjścia. Rozpoczynamy zatem oględziny.

Żeby nie owijać w bawełnę: cecha charakterystyczną stronnictwa patriotycznego/smoleńskiego jest głębokie powiązanie polityki z moralnością. W zasadzie w tym przypadku stapiają się te sfery z w jedną – postulaty moralne staja się postulatami politycznymi, a polityczny program i sposób działania wynika wprost z moralnych przekonań. Polityka i moralność to w zasadzie jedno i to samo. Mamy zatem ‘imperatyw moralny’, który dzisiaj każe dociekać ‘prawdy smoleńskiej’, wcześniej podobne imperatywy dyktowały działania choćby kolejnym grupom polskich powstańców czy Starzyńskiemu, który w ’39 nonsensownie bronił stolicy.

W PiS-ie, już w samej jego nazwie skupia się pewien fenomen. Tu nie ma żadnego przypadku, ta nazwa nie mogła brzmieć chyba inaczej. Jak pisał C. Schmitt (cytuję z pamięci): ‘Machiavelli dochodzi do fundamentalnego rozróżnienia, przeciwstawiając sobie nawzajem filozofię racji stanu i filozofię prawa i sprawiedliwości (podkreślenie – K.)’. To dwa różne sposoby myślenia. Choć pisowcy głoszą, ze to oni stoją na straży polskiej racji stanu, tak naprawdę, w sposób nieświadomy, kwestionują całkowicie tę tradycję myślenia. W rzeczywistości bronią oni czegoś zupełnie innego – moralnych pryncypiów, takich właśnie jak sprawiedliwość czy powszechne uznanie dla prawdy. Widać to zarówno w pisowskiej ocenie polityki zagranicznej, w różnych pomysłach, które z tej strony na ten temat padają, jak i w polityce partii, która też ma swoją małą ‘rację stanu’, tj. również dąży (powinna dążyć) do zdobycia władzy, która jest przecież podstawą każdego innego działania.

Rymkiewicz daje tu chyba najlepsze świadectwo tego sposobu myślenia, głosząc, że PiS nie jest po to aby zdobywać władzę i rządzić, ale po to, żeby ‘przechować i pielęgnować ideę polskości, przenieść ja nieskażoną do czasów przyszłych, dla kolejnych pokoleń’. To właśnie ten sposób rozumowania - myślenia całkowicie antypolitycznego.

Podobny, na wskroś moralistyczny wydźwięk, mają słowa Kaczyńskiego, który mówi na temat potencjalnych koalicji, w które wejść by mógł PiS w przyszłości. Dokładnego cytatu pod ręką nie mam, ale wydźwięk jest następujący: PO – z powodu sprawy Smoleńska, sposobu prowadzenia polityki zagranicznej i wielu innych (oczywistych przecież) kwestii taka koalicja jest wykluczona, PSL – sprawa umowy gazowej, więc odpadają, PJN – niemoralni renegaci, nie ma szans na porozumienie, SLD – wiadomo. Kaczyński tez nie myśli politycznie, w polityce bowiem sojusz z wrogiem jest jak najbardziej możliwy – choćby przeciwko wrogowi śmiertelnemu. Politycznie myślał Richelieu, kiedy w czasie wojny trzydziestoletniej katolicka Francja sprzymierzała się z protestancką Szwecją. Z moralnego i religijnego punktu widzenia takie działanie było oczywiście nader wątpliwe, ale jednak na wskroś polityczne. Polityka sama w sobie to dziedzina relatywizmu, gdzie wszystkie wartości są względne, z jednym wyjątkiem: relatywizować nie można tylko państwa. Max Weber pisał: ‘Ludzie nienaganni pod względem moralnym są złymi politykami.’ Taka jest gramatyka polityki i nie unieważnią jej moralistyczne sądy.

Z moralistycznego punktu widzenia każdy polityczny kompromis jest kompromisem ‘zgniłym’, kompromisem którego trzeba się wstydzić. Politycznego wroga wystarczy pokonać, wroga moralnego, który jest wcieleniem Zła należy zniszczyć. Wnoszenie do polityki własnych przekonań moralnych brutalizuje konflikt. Można by to porównać XVIII- czy XIX-wieczne wojny prowadzone przez gabinety, kiedy to dyplomaci wręczali sobie akta wypowiedzenia wojny lub warunki pokoju, podając sobie wzajem ręce, oraz wojny XX-wieczne, toczone w celu całkowitego zniszczenia przeciwnika i kończone aktami całkowitej kapitulacji, przy ogromnej nienawiści mas, zwykłych ludzi względem siebie, tak, ze nawet niemożliwe stawało się utrzymywanie towarzyskich kontaktów miedzy obywatelami dwóch walczących stron i rozpadały się tego typu ‘mieszane’ związki małżeńskie. Dzisiaj też nieraz krzywym okiem patrzy się na takie utrzymywanie relacji z ‘lemingami’.

Aktualna jest dzisiaj sprawa Trójkąta Weimarskiego. Z salonowej ankiety zdaje się wynikać, ze dla zwolenników PiS-u to kolejny element zdrady narodowej. Polityczny sojusz (mniejsza w tym momencie o jego wagę), zdaję się, najlepiej byłoby zastąpić sojuszem moralnego oporu, Sojuszem Prawdy i Cierpienia, które, wedle pisowskiej mitologii, najdokładniej odzwierciedlał by zapewne układ Polska – Gruzja – Czeczenia. W ogóle, czy można dzisiaj być polskim patriotą, nie miłując narodów gruzińskiego i czeczeńskiego?

Takie pojmowanie polityki prowadzi środowisko PiS do politycznego nihilizmu, czegoś w rodzaju wspomnianych wcześniej wynurzeń Rymkiewicza. W ogóle polską tradycją jest już to, że ‘obóz patriotyczny’ musi być u nas w opozycji. Czytając różne komentarze pisowców, odnosi się wrażenie, że z psychologicznego punktu widzenia to właśnie w opozycji czują się oni najlepiej, mogąc stale kwestionować nie tylko obecny rząd, ale najlepiej cały system, podobnie jak robili to wcześniej kolejni powstańcy czy opozycja w PRL-u. Najwyższym stopniem polskiego patriotyzmu jest walka, a cechą polskiego męża stanu musi być przede wszystkim heroizm i odwaga, które to ucieleśniają się np. w bohaterskich eskapadach do Gruzji.

Mamy zatem ten konflikt między filozofią polityki, a filozofią powstania warszawskiego. Sakiewicz, współczesny powstaniec, twierdzi, ze PiS ma szansę wygrać obecne powstanie. Nie wnikając w to na ile zasadne są tego typu wnioski, to nawet jeśli tak się stanie, to stanie się to ‘przypadkiem’, wbrew wszystkiemu, co środowisko prosmoleńskie czyni, wbrew tym wszystkim Brudzińskim, którzy twierdzą, że polską racją stanu jest rozkopywanie smoleńskich grobów.


Cosik mi się ostatnio porobiło z kontem na bloggerze i nie mogę komentować, nie tylko zresztą na swoim blogu, ale również na wszystkich innych, nawet jako anonim. Tak więc, na ewentualne komenty pod tym postem raczej nie odpowiem, chyba, ze coś rozkminię w tej kwestii. Jakby ktoś chciał podyskutować to niech wpadnie na blog na S24.

sobota, 25 grudnia 2010

Włączyłem telewizor, aby obejrzeć pasterkę transmitowaną z Bazyliki św. Piotra. Przed nią studio telewizyjne i rozmowa w nim bliżej nie znanej mi prezenterki z księdzem i pewnym starszym żeglarzem. Kobieta siedzi ubrana w krótką spódniczkę, na czymś, co przypomina stołek barowy. Wypytuje kapitana o historie na morzu i ‘najdziwniej spędzoną Wigilię’. Pyta czy kiedy był sam na oceanie, to łamał się ze sobą opłatkiem i czy składał sam sobie życzenia. Kolejny epizod reality-show o chilijskich górnikach, z których jeden daje wywiad z okazji świąt. Zapowiedź przeniesienia się do Watykanu przypomina o pasterce.

Wracając do niestandardowych sposobów spędzania Wigilii – jakiś ekstatyczny nawał ich relacjonowania. Płetwonurkowie ubierają choinkę pod wodą, miłośnicy koni łamią się opłatkiem ze swoimi zwierzętami. Odnosi się wrażenie, że kiedyś tego typu doniesienia serwowano jedynie w programach dla dzieci.

W homilii Benedykt XVI m. in. w wyważony sposób daje odpór liberałom i modernistom w Kościele, wspominając o ‘ludziach dobrej woli’, wyrażeniu, które na dobre zadomowiło się w posoborowym katolicyzmie. Nie wystarczy być ‘dobrym’, aby zostać zbawionym. W oczywisty sposób konieczna jest wiara. Banalność tej prawdy połączona z koniecznością ciągłego jej dzisiaj powtarzania świadczy o regresie jaki dokonał się w ciągu ostatnich kilku dziesięcioleci.

sobota, 11 września 2010

niedziela, 29 sierpnia 2010

Antyleberalizm w pięć miut, czyli o leberalizmie powiedzieli

Nieco antyliberalnych słodkości.


Światopogląd widzący w śmierci milionów jedynie bezsens, musi być z gruntu bezpłodny jako bezbożna, bezduszna i beznamiętna wizja świata. A jest to światopogląd liberalizmu wszelkiej maści, poczynając od anemicznej inteligencji demokratycznej, a na komunizmie – jej późniejszym spadkobiercy duchowym skończywszy. (Ernst Jünger)

Liberalny burżuj jest starszym bratem bolszewika. (Alexis Carell)

Liberalizm jest rzeczą dla głupców. Ględzi się o tym czego się nie posiada. [...] Każdy dla siebie: to jest angielskie; wszyscy dla wszystkich: to jest pruskie. Liberalizm jednak oznacza: państwo dla siebie, każdy dla siebie. Jest to formuła, wedle której nie sposób żyć. (Oswald Spengler)

Liberał bowiem, jako człowiek kompromisu, pragnie aby nigdy nie nadszedł dzień radykalnej negacji lub pełnej afirmacji; dlatego przy pomocy dyskusji zamąca wszystkie pojęcia, rozplenia sceptycyzm wiedząc, że lud, który nieustannie, przy każdej sprawie, słyszy z ust swoich sofistów „za” i „przeciw”, w końcu nie wie już czego ma się trzymać i pyta się, czy prawda i fałsz, sprawiedliwość i niesprawiedliwość, hańba i honor rzeczywiście są ze sobą sprzeczne, czy też raczej są tym samym, rozpatrywanym z różnych punktów widzenia (...) stan taki nie może trwać zbyt długo. Człowiek jest zrodzony do działania, i wieczna dyskusja, która nie zostawia miejsca na działanie, jest czymś nienaturalnym. Nadejdzie dzień, kiedy lud pchany swoimi instynktami runie na ulice, aby zdecydowanie zażądać wypuszczenia Barabasza lub Jezusa, i aby przewrócić katedry sofistów. (Juan Donoso Cortes)

Narody upadają poprzez liberalizm. (Arthur Moeller van der Bruck)

Był on [liberalizm] zawsze reprezentantem bezpłodności, niepojmowania tego, co właściwie było konieczne, [...] był zawsze kłodą na naszej drodze, wierny nie życiu lecz przekonaniom, pozbawiony wewnętrznej karności. (Oswald Spengler)

Triumf społeczeństwa nad państwem to ustawiczna zdrada kraju, zdrada stanu ze strony tego co podłe i pospolite. (Ernst Jünger)

Liberalizm to stadne zezwierzęcenie. (Fryderyk Nietzsche)

To, że Paweł VI był liberałem, jak przyznaje jego przyjaciel, kard. Danielou, wystarczy, by wyjaśnić zniszczenia dokonane podczas jego pontyfikatu. Papież Pius IX szczególnie często mówił o liberalnym katoliku, uważając go za niszczyciela Kościoła. Liberalny katolik jest istotą o dwóch obliczach, żyjącą w świecie nieustannych sprzeczności. Chciałby pozostać katolikiem, a jednocześnie owładnięty jest ideą pojednania ze światem. Wyraża swoją wiarę słabo, gdyż obawia się okazać zbyt dogmatycznym, a w rezultacie jego działania są zbieżne z działaniami wrogów wiary katolickiej. Czy papież może być liberałem i pozostawać papieżem? Kościół zawsze ostro potępiał liberalnych katolików, ale nie zawsze rzucał na nich ekskomunikę. (Marcel François Lefebvre, CSSp.)

Łatwo zauważyć, że „zaawansowany liberalizm” Giscarda d’Estaing w okolicach roku 1975 przywiódł Francję do socjalizmu; ale uważa się w dobrej wierze, że „prawo liberalne” może nas obronić przed uciskiem totalitaryzmu. Ludzie o dobrych intencjach tak naprawdę nie wiedzą czy powinni aprobować, czy uważać za błędną „liberalizację aborcji”. Ale byliby gotowi do podpisania petycji domagającej się liberalizacji eutanazji. W gruncie rzeczy, wszystko, co opatrzone jest etykietą wolności, przez dwa wieki było otaczane aurą prestiżu, właściwą takiemu słowu, które oznacza świętość. Ale, mimo to, właśnie przez to słowo giniemy. To liberalizm dotknął swoim jadem zarówno świeckie społeczeństwo, jak i Kościół. (Marcel François Lefebvre, CSSp.)

Liberalni katolicy są wilkami odzianymi w owcze skóry, będą was nazywać papistami, klerykałami, nieprzejednanymi wstecznikami. Miejcie to sobie za honor. (Pius X)

Liberalizm jest sprawą silnych, a nie słabych, słabi przez liberalizm upadają. Nie powinni brać się za liberalizm, gdyż nie mogą sobie nań pozwolić. (Carl Schmitt)

Nie istnieje polityka liberalna, a jedynie liberalna krytyka polityki. (Carl Schmitt)

Wrogiem człowieka konserwatywnego jest człowiek liberalny. (Arthur Moeller van der Bruck)

Liberał – co to takiego? Czy to przypadkiem nie taki osobnik, który wierzy, że jego przeciwnik ma rację? (gen. Charles de Gaulle)

Liberalizm z konieczności współgra z zepsutą naturą ludzką, tak jak katolickość jest jej zasadniczym przeciwieństwem. Liberalizm to wyzwolenie z ograniczeń; katolickość to wędzidło dla namiętności. Zaś upadłemu człowiekowi, zgodnie z bardzo naturalną tendencją, podoba się system przynoszący uprawomocnienie i uświęcenie pychy jego intelektu i rozpasania namiętności. Dlatego Tertulian powiada: „W swych szlachetnych aspiracjach dusza jest z natury chrześcijańska”. Podobnie można by powiedzieć, że człowiek, przez skażenie swojego pochodzenia, rodzi się z natury liberałem. (ks. dr Feliks Sarda y Salvany)

Niemiec przybiera wobec liberalistycznego frazesu typową postawę człowieka półedukowanego. Gdyby był nieedukowany, wówczas zaakceptowałby ten frazes bezkrytycznie. Gdyby był głębiej edukowany, wówczas rozpoznałby właściwy sens frazesu jako moralne usprawiedliwienie własnych działań przed opinią publiczną i osąd obcego. Niemiec natomiast chciałby potraktować go bardzo serio, ale wychodzi mu to tak, jak dzikim z wodą ognistą: w rezultacie odczuwa marny rausz, dzięki któremu inni robią swoje interesy. (Ernst Jünger)


Ma ktoś jeszcze jakieś wątpliwości co do liberalizmu? :->

niedziela, 22 sierpnia 2010

Dlaczego Tusk odpuszcza?

Czemu Tusk odpuszcza w sprawie Smoleńska? Czemu ten rząd w polityce zagranicznej jest tak bierny? Jestem zdania, że wynika to wprost z jego liberalizmu. Nie chodzi o to, że jest on jakimś sprzedawczykiem, który podporządkował się Rosji, z premedytacją przypinając do rosyjskiej smyczy, a wszystko zaaranżowane zostało przez agenturę, jakby chciały tego proste umysły. W każdym razie nie wprost, choć stwierdzenie, że liberalizm to permanentna zdrada stanu wydaje się już być co najmniej warte przedyskutowania.

Mowa tu oczywiście o liberalizmie par excellence – całościowej doktrynie obejmujące wszystkie dziedziny społecznego życia, a nie jedynie teorii ekonomicznej, do czego skłonni są redukować liberalizm co po niektórzy. Platforma często określana jest jako ‘łże-liberalna’ (bo nie obniża podatków, bo nie redukuje przerostu biurokracji), jednak jest to tylko ślizganie się po powierzchni tematu – żeby dokopać się do tego jak jest w rzeczywistości, trzeba wbić łopatę znacznie głębiej. Trzeba liberała odwiedzić w jego własnym domu.

Sedna liberalizmu (ale też i każdej innej ideologii) możemy szukać, w czymś, co nazwiemy tu sobie roboczo ‘doktrynalną metafizyką’. W liberalnej ‘duchowości’, w sposobie myślenia, bo to co wierzchnie często sprowadza się jedynie do zestawu mechanicznie powtarzanych komunałów. Znajdźmy zatem modus operandi liberalizmu, modus operandi działań Tuska i Platformy Obywatelskiej.

Istota liberalizmu to kompromis, mediacja, ‘wyczekująca połowiczność’, niekończąca się dyskusja, niechęć do politycznego decydowania i unikanie odpowiedzialności. A Tuska widać to aż nadto – zrzucanie winy za skutki powodzi na jakichś lokalnych wójtów, obarczanie odpowiedzialnością za opieszałość smoleńskiego śledztwa prokuratury i paniczny wręcz lęk do działania w tej sprawie na poziomie politycznym, pozostawienie państwowej biurokracji samej sobie, czy niechęć do podjęcia jakiejkolwiek ważkich decyzji w polityce krajowej (można to oczywiście próbować wcale nie bezzasadnie wyjaśniać strachem przed utrata społecznego poparcia, jednak twierdzę, że cały problem zaczyna się znacznie wcześniej, a ten rząd nie zrobi niczego znaczącego, choćby miał zagwarantowane zwycięstwo w kolejnych wyborach).

Analizując politykę zagraniczna rządu Platformy, warto wspomnieć o słowach Donalda Tuska, wypowiedzianych w jednym z wywiadów jeszcze na początku lat 90-tych. Mówił on wtedy, że Polska jest jak przechodni korytarz, przez który ciągle ktoś przechodzi, zwalając z kredensów cały czas na nowo układane zastawy - powinniśmy więc w tym domu urządzić się w taki sposób, żeby, mimo wszystko, nic z mebli nie spadało. Tak, żeby nikomu zbytnio nie przeszkadzać. To jest ten liberalizm bez żadnych domieszek, z drobnomieszczańską – najpewniej nie zamierzoną, ale jakże wymowną! – metaforyką jako etykietką.

Liberalizm boi się polityczności. Polityka to walka o swój interes, podejmowanie decyzji i ich egzekucja. Pojęcia te, jak i samą politykę należy przypisać państwu, któremu liberalizm przeciwstawia społeczeństwo ze swoimi indywidualistycznymi interesami i interesikami. Opozycja państwo-społeczeństwo jest dla liberalizmu zasadnicza. Polityka państwowa może wymagać od jednostki jakiejś formy poświęcenia, więc patrzy się na nią z odrazą. Liberalistyczne myślenie w ogóle nie zakłada tego, że mogą wystąpić jakieś konflikty między narodami czy międzypaństwowe spory, jego wewnętrzna logika w ogóle nie bierze tego pod uwagę. Liberał jest zupełnie na tego typu rzeczy ślepy, a kiedy już do takich sytuacji dochodzi, poza garścią frazesów o potrzebie współpracy i kompromisu nie ma zupełnie nic do zaoferowania. Cichym marzeniem każdego liberała jest utopijna wizja świata wolnego od jakichkolwiek sporów, konfliktów i różnic interesów, które to interesy byłyby inne niż indywidualistyczne, świata bez polityki. Liberalizm jest antypolityczny, nie istnieje polityka liberalna, a jedynie liberalna krytyka polityki, jak brzmi jeden z bardziej znanych cytatów Schmitta.

Taki jest Tusk, z tego on wyrasta. Zresztą nie tylko on, ale i większość ludzi dzisiaj, przynajmniej pośrednio. Rzeczywistość mierzy to jednak własną miarą, co oprócz tego, że jest zagrożeniem, może być tez i szansą na to, żeby coś zrozumieć.

czwartek, 19 sierpnia 2010

Schmitt o III RP AD 2010

Smutnym alegorycznym obrazem obecnej sytuacji w Polsce są zdjęcia z Krakowskiego Przedmieścia na których widnieją metalowe płoty odgradzające od siebie dwie zwaśnione strony. W podobny sposób można potraktować informacje o mężczyźnie, który przyszedł tam wczoraj z autentycznym bojowym granatem. Jeszcze rzut oka na to co się pisze w internecie i uprawnionym staje się wniosek, że sytuacja zaszła już za daleko.


Może się jednak zdarzyć, że konstytucja przerodzi się w sam tylko zestaw reguł gry, a jej etyka w zasady fair play. Wówczas na skutek pluralistycznego rozpadu jedności politycznej całości, dochodzi do tego, że owa jedność staje się tylko kombinacją zmiennych porozumień zawieranych przez różnorodne grupy. Etyka konstytucyjna degraduje się wtedy jeszcze głębiej, mianowicie w etykę zasady pacta sunt servanta. We wszystkich wymienionych przypadkach etyki państwowej państwo pozostaje jednością, zarówno w razie podporządkowania go etyce, jak i uczynienia go nadrzędnym podmiotem etycznym, a także jako konkretnie istniejąca, uprzednio założona jedność, zawarta w powszechnie uznanym konstytucyjnym fundamencie bądź też w obowiązujących regułach gry.

Jedynie na zasadzie pacta sunt servanta nie może być oparta żadna państwowa jedność, ponieważ poszczególne grupy społeczne jako podmioty zawierające umowy są wówczas jako takie miarodajnymi jednostkami korzystającymi z umów, złączonymi ze sobą wyłącznie za sprawą więzi kontraktu. Występują wtedy naprzeciw siebie jako samodzielne siły polityczne, a wszelka jedność może być tylko rezultatem ich sprzymierzenia, które – jak każdy alians i kontrakt – podlega wypowiedzeniu. Umowa oznacza więc jedynie zawarcie pokoju między paktującymi stronami, a takie zawieszenie broni, niezależnie od paktujących, niesie ze sobą zawsze możliwość być może odległej, ale jednak wojny. W tle tego rodzaju etyki kontraktowej kryje się zawsze etyka wojny domowej. Natomiast na pierwszym planie jawi się oczywista niewystarczalność zasady pacta sunt servanta, która, mówiąc konkretnie może być niczym więcej niż tylko legitymizacją chwilowego status quo i, podobnie jak w życiu prywatnym, może zapewnić co najwyżej pierwszorzędną etykę lichwiarską.

Kiedy jedność państwa staje się problematyczna w rzeczywistości życia społecznego, prowadzi to do warunków nie do zniesienia dla ogółu obywateli, albowiem zanika wówczas sytuacja normalna, a wraz z nią wszelkie etyczne i prawne normy. Pojęcie etyki państwowej zyskuje wtedy nową treść i pojawia się nowe zadanie: praca nad świadomym przywróceniem owej jedności, obowiązek współpracy w urzeczywistnieniu konkretnego, realnego porządku i restytucji normalności. Wtedy też, obok obowiązku państwa, który polega na podporządkowaniu się normom etycznym, a także obowiązku wobec państwa, pojawia się jeszcze jeden, zgoła odmienny rodzaj obowiązku dotyczącego etyki państwowej, mianowicie obowiązek na rzecz państwa.

Carl Schmitt, Etyka państwowa i państwo pluralistyczne



Ten konflikt nie zaczął się od awantury o krzyż, ani od momentu smoleńskiej katastrofy. Toczy się on oczywiście już od kilku lat. Myślę, że nie ma sensu szukać ciągle winnych i formułować kolejne oskarżenia, zresztą wszystko już chyba zostało wykrzyczane. Winę z pewnością ponoszą obie strony, także i PiS. Rzeczywistość w której żyjemy, czy tego chcemy czy nie, jest pluralistyczna. To empiryczny fakt, którego żadna dzisiejsza koncepcja nie może ignorować. Słowa o ZOMO z ust premiera polskiego państwa nie powinny nigdy paść, tamta retoryka i sposób myślenia nie powinny mieć miejsca. Tak samo jak nie można prowadzić wojen w imię ludzkości, tak w partyjnej rzeczywistości żadna partia nie może ogłaszać się jedyną siłą tożsamą z interesem państwa, pozbawiając tego przymiotu inne. Wspominam tu o PiS-ie, bo ten cytat jest w sumie dla Was, Pisowcy.