wtorek, 30 czerwca 2009

Czuję, więc jestem. Na bezdrożach racjonalizmu

Nowoczesny świat nieustannie wymaga od nas racjonalnych uzasadnień. Wszystko co robimy musi być czegoś logiczną konsekwencją. To co nie jest okiełznane przez rozum ma być zagrożeniem, jakimś zabobonem, którego wyznawanie odbiera powagę i jasno wskazuje miejsce w Krainie Ciemności.
Każe nam się uzasadniać wiarę w Boga, poczucie narodowości czy przywiązanie do Tradycji. Często sami przyjmujemy tego typu sposób dyskusji i próbujemy tłumaczyć, podawać racjonalne powody dla których wyznajemy nasze idee. Musi to oczywiście kończyć się porażka i dawać pożywkę dla oponentów.

David Hume stwierdził już dawno temu, że „reguły moralności nie są konkluzjami wysnutymi przez ludzki rozum”. W zasadzie zdanie to powinno wystarczyć za cały ten wpis. Nad tym co czuje serce nie można dyskutować. Swojego poczucia polskości nie mam zamiaru nikomu tłumaczyć. Każdy przyzwoity Polak powinien czuć to samo. Jeśli nie czuje i domaga się wyjaśnień to ma widoczny problem ze sobą.

Najważniejszych rzeczy w życiu nie można pojąć rozumowo. Człowiek nie jest zbiorem atomów i komórek zlepionych ze sobą, religia to nie zbiór pragmatycznych zasad, mających ułatwiać nam życie, naród to nie suma jednostek, mówiących po polsku, a małżeństwo to nie umowa podpisana w Urzędzie Stanu Cywilnego. Wszystkie te pojęcia mają swoja niewidzialna godność i wzniosłość, które są ich istotą. Tego nie można w żaden sposób zmierzyć, czy ubrać w słupki procentowe. To właśnie osoby, które nie widzą tej istoty mogą domagać się prawa do eutanazji, aborcji, żądać równouprawnienia dla gejów, lesbijek, feministek czy innych wynalazków współczesności. Tak samo „odnaradawiania” narodów Europy przez brukselską maszynę i reszty wynaturzeń, które na prawicy zwalczamy.

Zwalczamy je, bo czujemy, że są złe – intuicyjnie, dokładnie tak jak klucze ptaków wędrownych wyczuwają pogodę, robiąc to daleko lepiej niż wszystkie stacje meteorologiczne tego świata. To jest właśnie siła praw natury, których my tylko jesteśmy częścią i podlegamy z taka samą siła jak wszystko co żyje.
Tego pierwiastka często się nie dostrzega. Nie widza go niejednokrotnie wielkomiejscy „uczeni”, zupełni nieraz oderwani od rzeczywistości i zachowujący się tak samo jak fizyk zachowuje się w swojej pracowni. Idea z laboratorium, choćby była w najwyższym stopniu spójna, nie może mieć ducha. Nie można w nią wierzyć, można ją tylko rozumieć. Tego typu mentalność funduje nam ten aseptyczny, materialny świat, oprawiony później w ramy politycznej poprawności. Świat, który boi się wierzyć i szydzi z wiary, a do rozmowy o wartościach chce zakładać biały fartuch i gumowe rękawiczki.

To rozumowanie nie może być trafne. Nigdy nie dotrze do sedna. W rzeczywistym świecie duch jest wszędzie, w każdym przejawie ludzkiej egzystencji. W uśmiechu, w podaniu ręki, w dowolnej relacji międzyludzkiej. Jest sensem naszego życia. Materia jest dla niego tylko formą, czymś w rodzaju nośnika. Te prawa zostały nam dane, nie wolno nam z nimi polemizować. Tylko pyszni antropocentryści i konstruktywiści mogą chcieć się na nie zasadzać albo udawać, że ich nie widzą.

Sam kiedyś myślałem podobnie. Byłem wojującym ateuszem i liberałem. Na szczęście nie jestem już ani jednym, ani drugim. Świata nie wymyślimy sobie innego niż jest ten, prawa natury wcześniej czy później rozsadza każdą lewacką utopię. Polityka to nie diagramy i wykresy z przyrostem PKB, nie powie nam nic o niej rocznik statystyczny. Polityka to sfora wilków, w której toczy się nieustanna walka o miejsce w hierarchii, to każda grupa ludzka, czy to w pracy, szkole czy w każdym innym miejscu, gdzie niechybnie musza się pojawić stosunki podległości i zależności, to drzewa w lesie, które walczą o światło. Tak więc pacyfiści, porzućcie wszelką nadzieję. Życie to walka, nie walczy tylko to, co nie żyje. Każda idea, która tego nie zakłada może być jedynie szkodliwą utopią i wygładzaniem rzeczywistości.

Do poznania Prawdy nie posłużą nam mikroskopy ani kalkulatory. Możemy ją tylko poczuć i przeżyć. Jakby to górnolotnie nie brzmiało. Te wartości są najcenniejszym co mamy, sprawiają, że nie jesteśmy bezładna masą, ani jako jednostki, ani jako naród, lecz częścią wpisaną w jedną, bezkresną i sensowną całość.

Ile cukru w cukrze, czyli o demokracji w Unii Europejskiej

Traktat Lizboński, pośród wielu już znanych nowoczesnych dogodności , przemyca jedną, starannie zakamuflowaną (w postaci przypisu do przypisu – sic!) dogodność. Jest na tyle dobrze ukryta, że bardzo niewiele ludzi, nawet tych zajmujących się tematyka europejską o niej wie. A szkoda, bo dogodność ta jest bardzo ciekawa i ciekawa byłaby z pewnością debata na jej temat.

Chodzi mi o rzecz, którą w Brukseli ujęli w następujący sposób:

“Pozbawienie życia nie będzie uznane za sprzeczne z tym artykułem (czyli zakazem kary śmierci), jeżeli nastąpi w wyniku użycia siły, która jest co najmniej absolutnie niezbędna:
a) w obronie jakiejkolwiek osoby przed bezprawną przemocą;
b) w celu wykonania zgodnego z prawem zatrzymania lub uniemożliwienia ucieczki osobie zatrzymanej zgodnie z prawem;
c) w działaniach podjętych zgodnie z prawem w celu stłumienia zamieszek lub powstania.”

Ponadto “Kraj/stan może stworzyć klauzulę dla kary śmierci w odniesieniu do czynów popełnionych w czasie wojny lub nadciągającego zagrożenia wojną; taka kara będzie zaplikowana tylko w instancjach (ułożonych) w ramach prawa i w zgodności z jego klauzulami.”

Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że to jakoś nie przystaje do tej naszej nowoczesnej Europy. Toż to mamy przecież demokrację, prawa człowieka, wolność słowa i wiele innych, równie postępowych rzeczy. W Europie nie strzela się przecież do protestującego tłumu! Można ewentualnie przynieść mu kanapki, ale kto widział, żeby strzelać! Nawet na Białorusi robi się co najwyżej „ścieżkę zdrowia”.

Zastanawiające, nieprawdaż? Nawet chyba bardziej, niż rozmowa V.Klausa z czołowymi przedstawicielami eurokracji na Hradczanach. Sprawa, według mnie wygląda naprawdę poważnie – przecież czyn prowadzący do wywołania zamieszek to pojęcie tak szerokie, że można pod to podciągnąć całą masę rożnych rzeczy, łącznie z pisaniem przeze mnie tego tekstu. Eurokraci zdają sobie z pewnością sprawę, w jak głębokiej defensywie mogą się niedługo znaleźć, kiedy wściekli ludzie wyjdą na ulicę, po tym jak kryzys rozgorzeje na dobre i złoży się jak domek z kart system emerytalny. Rytualne mowy o demokracji mogą wtedy nie wystarczyć i wolności słowa będzie trzeba bronić innymi, mniej wyrafinowanymi środkami.

Nasuwa mi się tu analogia z tym, co robił w rewolucyjnej Francji Robespierre. W pewnym momencie doszło przecież do sytuacji, że to co głosili jakobini, było podzielane już tylko przez zdecydowaną mniejszość narodu francuskiego, który żądał ustąpienia rządu. I chociaż Robespierre uważał się za demokratę, jego reakcją na brak poparcia było tylko wzmożenie terroru – skoro naród nie dorósł do idei demokratycznej, to trzeba go „ręcznie” do niej przystosować, oczywiście dla jego dobra (a jakże by inaczej!).
UE na razie cieszy się jeszcze jako takim poparciem, tyle, że utrzymuje się ono tylko i wyłącznie dzięki tej wątłej propagandzie medialnej i nawet lekkie uchylenie kurtyny, jak to się stało w Pradze, prowadzi do zamętu wśród funkcjonariuszy Euro-kołchozu. Całe to przedsięwzięcie to kolos na glinianych nogach – wystarczy spojrzeć jak wielkich nakładów potrzebuje na utrzymywanie poparcia.

Tak więc, kiedyś może się okazać, że nie jesteśmy jeszcze gotowi na przyjęcie prawdziwej idei europejskiej, Szczególnie może się tak stać u nas, w Ciemnogrodzie i możliwe, że będzie trzeba nas zaganiać kijem do europejskiego stada, gdzie za pomocą książeczek o dwóch kolegach-pingwinach , które znajdują jajko, wysiadują je i wspólnie wychowują, zaszczepi się nam prawdziwe, europejskie wartości. Ostra amunicja w karabinach wymierzonych w protestujących to kolejny dowód na to, że unijna demokracja z liberalnej zamienia się w totalitarną. Tolerancja (choć ja zdecydowanie bardziej wolę określenie dyktatura tolerancji) made in Bruksela, przypomina PRL-owską restaurację, w której można zamawiać wszystko, pod warunkiem, że jest w karcie dań.

Wróćmy jeszcze do kwestii: czemu na temat owego paragrafu jest tak cicho? Warto to połączyć z pytaniem: po co właściwie ten traktat jest Unii potrzebny? Po prostu strzelanie do tłumu słabo by się chyba komponowało z gdakaniem o demokratyzacji, zwiększaniu siły UE i dalszym rozszerzaniem Wspólnoty, które wymaga nowego traktatu (swoją drogą – UE była w stanie przyjąć dziesięć państw w 2005 roku bez tego traktatu, a nie jest w stanie przyjąć teraz małej Chorwacji? – jak dla mnie, argumentacja co najmniej śmieszna). Traktat ma jeszcze tą ułomność, że z pewnością nie jest ostatni. Oczywiste wydaje się być to, że po niedługim czasie od jego wprowadzenia eurokraci uruchomią kolejne przedsięwzięcie pt. „Unia potrzebuje nowego traktatu i coś z tym trzeba zrobić” i zacznie się przepychanie kolejnego bubla. Jak dla mnie klasyczna taktyka „salami”.

Żeby nie było, że jestem już taki całkiem anty-europejski, to powiem, że w jednej kwestii zgadzam się z panami z Brukseli. Mianowicie rzeczywiście nie było chyba sensu przeprowadzania referendum nad tym traktatem – tak naprawdę bardzo mało kto wie, co w nim dokładnie jest, a jeszcze mniej osób – jak to można zinterpretować. Świadczy o tym choćby paragraf, o którym pisałem. Wszystko wyjdzie zapewne w tzw. praniu, choć fakt, że zapowiada się ... różowo (albo jak kto woli – tęczowo). No i też straszno.

http://wolnemedia.net/?p=13482

"Kibol" - reakcjonista, piknik - postępowiec

Panie i Panowie! Drogie dzieci! Mam zaszczyt obwieścić Wam wielkie szczęście! Nie musicie już dłużej trwać w beznadziei i monotonii rzeczywistości! Nie musicie już dłużej załamywać rąk nad kryzysem! Nie musicie już po raz setny pisać jakim to szumowiną jest Niesiołowski! Albo Palikot! W świetle faktu, który Wam zaraz przedstawię, te sprawy przestają mieć jakiekolwiek znaczenie! Zatem – aby już dłużej nie trzymać audytorium w niepewności – ogłaszam: w najbliższy weekend startuje piłkarska Ekstraklasa!

***

Zastanawia mnie fakt, że często ci sami ludzie, którzy bez większych trudności potrafią zindentyfikować fałsz, którym posługują się Gazeta Wyborcza i walterowski TVN, natomiast tak łatwo ulegają propagandzie tych środowisk, traktującej o szeroko pojętej kwestii kibicowania, towarzyszącej nieodłącznie zawodom sportowym. A jest to ohydna sprawa. Lewactwo podjęło się jakiś czas szlachetnej akcji – chodzi o to, żeby WYTĘPIĆ CHULIGAŃSTWO ZE STADIONÓW I UCZYNIĆ JE BEZPIECZNYMI. TYM BARDZIEJ, ŻE EURO ZA PASEM.
Tak samo jak autostrady maja być bezpieczne, bezpieczna żywność, dokładnie tak samo bezpieczny musi być stadion. Wszystko po to, żeby nie doszło do kompromitacji polskiego lewactwa przed lewactwem europejskim. Tak więc trzeba zakasać rękawy i do roboty!

***

Jak powinien wyglądać kibic, żeby nie przynieść wstydu? To proste! Powinien mieć przede wszystkim co najmniej jeden szalik , ale czym większa ilość, tym oczywiście lepiej, tak samo w czym dziwniejszym miejscu przywiązany, tym lepiej świadczy o właścicielu. Na mecz czy zawody w skokach narciarskich nie wypada również wybrać się bez nakrycia głowy – w grę wchodzą przede wszystkim bejsbolówki i cylindry – tu również – czym większa pomysłowość, tym kibic jest większym kibicem. Dobrze też przed meczem kupić sześć piw popularnej marki – wtedy dostanie się kibicowską flagę Polski (co z tego, że z logo sponsora – z daleka przecież nie widać). O wymalowanie ryja nie trzeba się specjalnie martwić. Zrobią to bardzo miłe panie pod stadionem – cena to tylko 15 złotych od mordy. A jaki szyk! No bym zapomniał o jednej rzeczy – na stadionie trzeba przecież dać znać o swojej obecności – do tego celu najlepiej posłużą specjalne trąbki. Przykłada się ją do ust i można wyć i wyć! Nie wspominam już o koszulce z własnym nazwiskiem na plecach, bo to oczywistość.

***

Piknik ma tą swoją przypadłość, że pojawia się na stadionie jedynie wtedy, gdy jego drużyna wygrywa. Kiedy wyniku nie ma, taki osobnik bierze już swoją dziewczynę do kina czy do aquaparku. Mecz traktuje dokładnie w taki sam sposób – jako usługę. Kiedy film jest słaby, tez nie ma ochoty na niego iść. Ale kiedy już poziom można uznać za wysoki, to pojawia się wianuszek chętnych.
Ostatnio do Wyborczej zaczęli zgłaszać się kibice Lecha, którym nie udało się kupić biletów na wyjazdowy mecz Lecha z włoskim Udinese. Stowarzyszenie Kibiców „Wiara Lecha”, które dystrybuuje bilety na mecze wyjazdowe, przyjęło, że bilety będą mogli kupić ci, którzy wspierali Kolejorza przynajmniej na jednym wyjeździe w tym sezonie, czy to w lidze, czy europejskich pucharach. Kryterium i tak bardzo tolerancyjne, jednak „najwierniejsi” fani czytający Wyborczą mu nie sprostali. Każdy chętny biletu nie mógł otrzymać, bo klub dostał tylko 1700 wejściówek na stadion w Udine, więc jakaś selekcja była konieczna.
Ale Wyborcza zrobiła aferę pod tytułem „mafia piłkarska w Poznaniu”. Na jej łamach pojawiły się wywiadu z pokrzywdzonymi piknikami, którym kazano iść na Małysza :).
Zastanawiający jest fakt, że wielu z zapłakanych „Lechitów” nie pochodziło z Poznania, tylko z takich miast jak Warszawa, Łódź czy Bydgoszcz. Dam sobie rękę uciąć, że wcześniej jeździli na Wisłę i Legię, kiedy te grały w europejskich pucharach.

***

Skoro już jesteśmy przy tej mafii, to warto temat pociągnąć. W Poznaniu działa bardzo prężnie – pełne trybuny, głośny doping i rewelacyjne oprawy. U Waltera na Legii mafię się tępi zdecydowanie. Tylko, że fatalnie się to odbija na frekwencji (spadła o ponad połowę) i dopingu (nie ma go zupełnie).
Wszystko tak naprawdę rozbija się o jedną kwestię – autonomiczność ruchu kibicowskiego względem działaczy. Ten autentyczny (nie piknikowy) nigdy nie pozwoli robić ze sobą co się żywnie podoba działaczom. Cholernie to jest ważne, jeśli chce się zrozumieć o co te wszystkie konflikty. Każdy działacz może tą autonomiczność zaakceptować i rozmawiać z kibicami na partnerskich zasadach (Poznań), albo powiedzieć jak Walter – nie macie nic do gadania.
Wyborcza i TVN nazywają poznańską kooperację mafią, same zaś promują walterowską koncepcje wymiany publiczności na tą, która będzie „kibicować obydwu drużynom”.

***

Regulamin wyjazdowy Lecha (za http://forum.wiaralecha.pl):

-wszyscy jeździmy tylko w barwach Lecha (koszulka, szal, ewentualnie czapeczka) - nic więcej
- żadnego obwieszania się wieloma szalami
- żadnych innych barw, czarnych koszulek, koszulek klubów zagranicznych, barw reprezentacji
- na wyjazdach zagranicznych - żadnych barw klubów zgodowych
- żadnych pomalowanych twarzy, dziwnych nakryć głowy, trąbek, klekotek i innych wynalazków
- zakaz picia w nadmiernych ilościach, spici w dzień meczu i na stadionie będą eliminowani
- żadnego zaczepiania miejscowych, wożenia się, lania na ulicach itp.
- zakaz kręcenia filmików i robienia zdjęć z sektora(są wyznaczone osoby do tego i to wystarczy, reszta niech skoncentruje się na dopingu)
- zakaz wymiany barwami z kibicami przeciwnymi
- żadnych okazjonalnych szali łączonych
- podczas podróży autem żadnych flag, szali, koszulek itp. w oknach
- na meczu wszyscy śpiewają
- jeżeli będzie to możliwe zbieramy się wszyscy w jednym miejscu i razem ruszamy na stadion
- szanujemy środki transportu
- żadnego wandalizmu - tylko rura wyżywa się na rzeczach martwych
- żadnych kradzieży
- bratanie się z służbami mundurowymi i ochroną jest niemile widziane(od pogaduszek po robienie zdjęć)

Myślę zatem, że pora obalić kolejny mit - zataczającego się „kibola”, który w jednej ręce trzyma butelkę piwa, a w drugiej kij bejsbolowy.

Sprawiedliwość czy "sprawiedliwość" ?

Dymisja ministra sprawiedliwości, Zbigniewa Ćwiąkalskiego nie pociągneła za sobą skutków, które pociągnąć powinna. W zdrowym społeczeństwie następstwem takiej rezygnacji powinno być rozpoczęcie debaty na temat koncepcji realizowania Sprawiedliwości, za co odpowiada resort o tej właśnie nazwie. Zwłaszcza, że śmierć Pazika brutalnie obnażyła słabości obecnie funkcjonującej doktryny.

W komentarzach po samobójstwie(?) Pazika szczególnie zirytowały mnie słowa rzecznika prasowego Centralnego Zarządu Służby Więziennej pani Luizy A. Sałapy, która na pytanie dziennikarki, czy cela Pazika nie mogła być w pełni monitorowana, łącznie z „kącikiem sanitarnym” , odparła, że „żyjemy w XXI wieku, nasz kraj należy do Unii Europejskiej, więc zapobieganie podobnym sytuacjom nie może uwłaczać godności skazanego. Europejskie standardy i prawa człowieka musza być przestrzegane”. Przyznam, że dawno nie słyszałem wypowiedzi podobnie głupiej. Z tego co wiem, w Stanach Zjednoczonych też są przestrzegane „prawa człowieka”, jednak tam cele dla najniebezpieczniejszych skazanych są w pełni monitorowane, w toalecie kamera obejmuje więźnia od pasa w górę. Tym prostym sposobem nad więźniem można sprawować całkowitą kontrolę.

Chorobą, która morzy państwo polskie po ’89 roku jest liberalizm prawny. Liberalizm pojmowany w sensie amerykańskim, tzn. socjaldemokratycznym. Prawo jest zbyt łagodne, a zarazem nader skomplikowane i niejasne. Postmodernizm zanegował tradycyjny podział na dobro i zło, tworząc miejsce dla moralnego relatywizmu. Przestępcy często uważani są za „ofiary własnego środowiska”, bierze się ich za wytwór społeczeństwa, w którym funkcjonują, co pozwala usprawiedliwiać najgorsze nawet czyny. Naczelny Moralizator III RP, Adam Michnik stwierdził kiedyś, że są to ludzie „chorzy”. Filozofia ta sprawia, że często ich dobro stawiane jest ponad dobro ofiary, a wyrządzone zło nie znajduje zadośćuczynienia, co sprawia, że ofiara traci poczucie sprawiedliwości i zwraca się przeciw państwu. Takie poczucie jest konieczne, gdy chce się budować państwo zdrowe i silne. Jego podstawą jest oparcie właśnie na zasadzie Sprawiedliwości.

Sednem Sprawiedliwości jest rzymskie ius, które etymologicznie wywodzi się z iungo, co znaczy „łączyć”, „wiązać”. Prawo ma zatem spajać pojedyncze jednostki w jedną całość, w dążącą do tego samego celu wspólnotę. Rodzi to zaufanie społeczne, które stwarza możliwość współpracy między jednostkami, a co za tym idzie, umożliwia rozwój. Kiedy tego zabraknie, rodzą się patologie, prawo (lex) zaczyna być obchodzone, państwo wykorzystywane instrumentalnie do własnych celów. Dlatego historia III RP to w znacznym stopniu po prostu historia afer. Warto w tym miejscu przytoczyć słowa Miltona Friedmana, który stwierdził kiedyś, że nie podjąłby się doradzania państwom postkomunistycznym, bo wszystkie jego rady maja jedynie sens tam, gdzie działa prawo.

Ćwiąkalski był przedstawicielem środowiska, które prawny liberalizm upodobało sobie szczególnie. Należą do niego również Andrzej Zoll czy Zbigniew Hołda, wymieniani w kontekście jego ewentualnych następców. Pewnie, któryś z nich otrzyma resort sprawiedliwości, co oznacza, że dymisja Ćwiąkalskiego nie miała żadnego sensu. P0, choć sama tytułuje się mianem partii prawicowej, jeśli chodzi o filozofie prawniczą, hołduje wartościom stricte lewicowym.

Znaczący błąd robi PiS - zamiast zaatakować PO z tej właśnie strony, zaatakowało personalnie Ćwiąkalskiego, próbując przekonać społeczeństwo do jego nieudolności czy domniemanych powiązań ze światem przestępczym. W czasie, gdy oskarżana jest o to znaczna część polityków, argument ten nie ma właściwie żadnej mocy. Notabene, jeśli chodzi o sprawę obrony Stokłosy, to zarzut ten uważam za chybiony – jedna z naczelnych zasad prawa rzymskiego, mówi przecież, że każdemu przysługuje prawo do obrony, czego implikacją jest to, że wobec prawnika, który bronił przestępcy nie można z tego powodu formułować oskarżeń.

Zainicjowanie wspomnianej we wstępie debaty, powinno należeć do PiS-u, jako głównej partii opozycyjnej. To, że tego nie robi, świadczy moim zdaniem, o braku pomysłu na walkę z Platformą.

Piłka nie jest okrągła

Dość długo myślałem, że działacze PZPN-u to po prostu sitwa, cyniczni pragmatycy, wyzuci z jakiejkolwiek ideologii (przy założeniu, że ideologią nie można nazywać ślepej żądzy władzy), można rzec – apolityczni. Tak jednak nie jest.

Mianowicie, działania podjęte przez piłkarską centralę ma przestrzeni ostatnich kilku, kilkunastu miesięcy zdradzają przywiązanie do jednej z opcji politycznych. Chodzi o opcję lewicową.

Jakiś czas temu PZPN postanowił „podjąć walkę” z szerzeniem na trybunach polskich stadionów ideologii totalitarnych, słusznie czy nie słusznie zabronionych przez polskie prawo.
Stwierdzono, że ideologie te propagowane są głownie przez prezentowanie symboliki związanej z danym ruchem. Tak więc, aby rozsądzić, które symbole promują zakazane idee, zaproszono do projektu znane stowarzyszenie „Nigdy więcej”. Można by powiedzieć, że to jakiś żart, bo organizacji tej blisko do jednej z zabronionych ideologii, można by, gdyby to nie była prawda.

Na zamówienie PZPN-u stowarzyszenie „Nigdy więcej” przygotowało specjalna broszurę, w której umieszczono symbole i znaki, które miały zostać zakazane. Obok rzeczy zrozumiałych jak kilka wariantów swastyk, run, hitlerowskiej „wrony” znalazły się tam m.in. narodowy „mieczyk Chrobrego”, „falanga” czy „konfederatka”. Próżno natomiast szukać w niej jakiejkolwiek symboliki komunistycznej, w tym sierpa i młota, którego zakaz rozpowszechniania reguluje w Polsce prawo. Książeczka ta stała się obowiązującą.

Do pełni szczęścia brakowało tylko kogoś, kto swoim autorytetem potwierdził by wiarygodność lewackiej akcji. Z pomocą szybko przyszła niezawodna „Gazeta Wyborcza”.
Absurdu całej tej sytuacji dodaje fakt, że doszło do niej w momencie, gdy symbolika nazistowska czy faszystowska stała się na polskich trybunach czymś marginalnym, takich przypadków jest już bowiem jak „na lekarstwo”. Owszem, pojawiała się, ale jeszcze w latach 90-tych, kiedy to ruch NS w naszym kraju, można rzec, przeżywał swój rozkwit, a skini odgrywali jakąś tam rolę na niektórych stadionach. Jednak wtedy miłujący demokrację i prawa człowieka PZPN nie robił absolutnie nic, by temu przeciwdziałać.

Ostatnio za to przeciwdziałania podjął się wobec kibiców Lechii Gdańsk, zakazując wieszania im wieszania flagi na której widniało hasło „Lechia Gdańsk - polski bastion prawicy” oraz fragment znanej pieśni antykomunistycznej „a na drzewach zamiast liści będą wisieć komuniści”.

Uformował się pewien front walki z prawicowością wśród polskich kibiców. W atakach celuje szczególnie wspomniana już „Wyborcza”. Warto choćby wspomnieć niedawny artykuł , w którym jakiś redaktorzyna, nie pamiętam już w tej chwili jego nazwiska, wyrażał „pełne oburzenie” po tym jak kibice Odry Opole założyli na mecz koszulki z napisem „Śląsk Opolski zawsze polski”, w proteście przeciwko działalności Ruchu Autonomii Śląska, organizacji dążącej do dezintegracji terytorialnej Rzeczpospolitej.

Nieprzychylne komentarze pojawiły się również kiedy to na kilku spotkaniach Ekstraklasy zawisły transparenty „Kosovo je serbija” (Kosowo jest serbskie), solidaryzujące się z narodem serbskim po ogłoszeniu niepodległości przez Kosowo czy później flagi gruzińskie w czasie konfliktu rosyjsko-gruzińskiego.
Wcześniej sroga kara spotkała kibiców Jagiellonii w związku z wywieszeniem, logicznie prawdziwego, transparentu „Roger, nigdy nie będziesz Polakiem”. PZPN nakazał klubowi rozegranie dwóch meczów przy pustych trybunach i nałożył wysoka karę finansową. Do tego oczywiście dochodzi piętno w mediach.

Teraz może trochę o tym czym jest powodowane takie działanie. Chodzi mi o PZPN, natura działalności środowiska „Gazety Wyborczej” jest powszechnie znana od dawna i ciężko byłoby przypuszczać, że zajmie w tej sprawie inne stanowisko. Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, ze wynika to z tego, że czym jest i z czego się wywodzi związek. Należy sobie zdawać sprawę, że przez transformację ustrojową, rozpoczętą 20 lat temu przeszedł w stanie całkowicie nienaruszonym, niechże tylko nadmienię, że wszyscy jego prezesi po ’89 roku byli mniej, czy bardziej związani z formacją komunistyczną czy potem, jak to się zwykło mówić, postkomunistyczną: Dziurowicz i Listkiewicz to byli członkowie PZPR-u, kolejny Grzegorz Lato to m.in. senator V kadencji z ramienia SLD, włączający się aktywnie w kampanie wyborcze Kwaśniewskiego i Cimoszewicza. Nie chce przez to wcale powiedzieć, że są to osoby o poglądach komunistycznych, uważam zresztą, że ostatni działacze PZPR-u takich poglądów nie mieli (byli to po prostu cyniczni konformiści, nastawieni na zyski płynące z trwania przy ówczesnej władzy), lecz pewna lewicowość można im przypisać.

Jednak nie to ma decydujące znaczenie, choć wiążę się z głównym czynnikiem, który popycha związek do wyżej opisanej walki z prawicowością. Chodzi mianowicie o chęć wpisania się w to, co robi główna centrala piłkarska w Europie, czyli podobnej walki o zniszczenie na trybunach wartości prawicowych. UEFA od kilku już lat prowadzi kampanie pt. „ Against the racism” (Przeciwko rasizmowi), która ze swej natury przypomina mi walkę PZPN-u z nazistami – chodzi o to, że na europejskich stadionach praktycznie już nie ma rasizmu, daje o sobie jedynie znać incydentalnie, w specyficznych okolicznościach. Natomiast problemem (dla mnie, niestety nie dla UEFA) jest propagowanie nie tylko różnych nurtów lewackich, ale i samego komunizmu. Na dowód przytoczę przykład włoskiego klubu Livorno, gdzie propaganda ta przybrała najbardziej wyraziste kształty: na trybunach śpiewane są komunistyczne pieśni nawołujące do rewolucji, powiewają flagi z wizerunkami „Che” Guevary i Lenina, a przed każdym meczem odgrywana jest „Międzynarodówka komunistyczna”! Jest to przykład najbardziej skrajny, jednak nawet on nie przeszkadza w niczym władzom europejskiej piłki.

Analogie nasuwają się same: UEFA to nic innego jak dyspozytura Unii Europejskiej, podobnie jak ona usiłująca wcielić w życie hasła „postępu”, tej „nowoczesnej” lewicowości, która trawi obecnie kontynent europejski. Za sojuszników w tej walce w Polsce obrano sobie siły wywodzące się wprost z reżimu komunistycznego oraz zfraternizowane z nimi przy wódce w ośrodku szkolenia służb specjalnych w Magdalence postępowe środowisko Michnika.