Traktat Lizboński, pośród wielu już znanych nowoczesnych dogodności , przemyca jedną, starannie zakamuflowaną (w postaci przypisu do przypisu – sic!) dogodność. Jest na tyle dobrze ukryta, że bardzo niewiele ludzi, nawet tych zajmujących się tematyka europejską o niej wie. A szkoda, bo dogodność ta jest bardzo ciekawa i ciekawa byłaby z pewnością debata na jej temat.
Chodzi mi o rzecz, którą w Brukseli ujęli w następujący sposób:
“Pozbawienie życia nie będzie uznane za sprzeczne z tym artykułem (czyli zakazem kary śmierci), jeżeli nastąpi w wyniku użycia siły, która jest co najmniej absolutnie niezbędna:
a) w obronie jakiejkolwiek osoby przed bezprawną przemocą;
b) w celu wykonania zgodnego z prawem zatrzymania lub uniemożliwienia ucieczki osobie zatrzymanej zgodnie z prawem;
c) w działaniach podjętych zgodnie z prawem w celu stłumienia zamieszek lub powstania.”
Ponadto “Kraj/stan może stworzyć klauzulę dla kary śmierci w odniesieniu do czynów popełnionych w czasie wojny lub nadciągającego zagrożenia wojną; taka kara będzie zaplikowana tylko w instancjach (ułożonych) w ramach prawa i w zgodności z jego klauzulami.”
Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że to jakoś nie przystaje do tej naszej nowoczesnej Europy. Toż to mamy przecież demokrację, prawa człowieka, wolność słowa i wiele innych, równie postępowych rzeczy. W Europie nie strzela się przecież do protestującego tłumu! Można ewentualnie przynieść mu kanapki, ale kto widział, żeby strzelać! Nawet na Białorusi robi się co najwyżej „ścieżkę zdrowia”.
Zastanawiające, nieprawdaż? Nawet chyba bardziej, niż rozmowa V.Klausa z czołowymi przedstawicielami eurokracji na Hradczanach. Sprawa, według mnie wygląda naprawdę poważnie – przecież czyn prowadzący do wywołania zamieszek to pojęcie tak szerokie, że można pod to podciągnąć całą masę rożnych rzeczy, łącznie z pisaniem przeze mnie tego tekstu. Eurokraci zdają sobie z pewnością sprawę, w jak głębokiej defensywie mogą się niedługo znaleźć, kiedy wściekli ludzie wyjdą na ulicę, po tym jak kryzys rozgorzeje na dobre i złoży się jak domek z kart system emerytalny. Rytualne mowy o demokracji mogą wtedy nie wystarczyć i wolności słowa będzie trzeba bronić innymi, mniej wyrafinowanymi środkami.
Nasuwa mi się tu analogia z tym, co robił w rewolucyjnej Francji Robespierre. W pewnym momencie doszło przecież do sytuacji, że to co głosili jakobini, było podzielane już tylko przez zdecydowaną mniejszość narodu francuskiego, który żądał ustąpienia rządu. I chociaż Robespierre uważał się za demokratę, jego reakcją na brak poparcia było tylko wzmożenie terroru – skoro naród nie dorósł do idei demokratycznej, to trzeba go „ręcznie” do niej przystosować, oczywiście dla jego dobra (a jakże by inaczej!).
UE na razie cieszy się jeszcze jako takim poparciem, tyle, że utrzymuje się ono tylko i wyłącznie dzięki tej wątłej propagandzie medialnej i nawet lekkie uchylenie kurtyny, jak to się stało w Pradze, prowadzi do zamętu wśród funkcjonariuszy Euro-kołchozu. Całe to przedsięwzięcie to kolos na glinianych nogach – wystarczy spojrzeć jak wielkich nakładów potrzebuje na utrzymywanie poparcia.
Tak więc, kiedyś może się okazać, że nie jesteśmy jeszcze gotowi na przyjęcie prawdziwej idei europejskiej, Szczególnie może się tak stać u nas, w Ciemnogrodzie i możliwe, że będzie trzeba nas zaganiać kijem do europejskiego stada, gdzie za pomocą książeczek o dwóch kolegach-pingwinach , które znajdują jajko, wysiadują je i wspólnie wychowują, zaszczepi się nam prawdziwe, europejskie wartości. Ostra amunicja w karabinach wymierzonych w protestujących to kolejny dowód na to, że unijna demokracja z liberalnej zamienia się w totalitarną. Tolerancja (choć ja zdecydowanie bardziej wolę określenie dyktatura tolerancji) made in Bruksela, przypomina PRL-owską restaurację, w której można zamawiać wszystko, pod warunkiem, że jest w karcie dań.
Wróćmy jeszcze do kwestii: czemu na temat owego paragrafu jest tak cicho? Warto to połączyć z pytaniem: po co właściwie ten traktat jest Unii potrzebny? Po prostu strzelanie do tłumu słabo by się chyba komponowało z gdakaniem o demokratyzacji, zwiększaniu siły UE i dalszym rozszerzaniem Wspólnoty, które wymaga nowego traktatu (swoją drogą – UE była w stanie przyjąć dziesięć państw w 2005 roku bez tego traktatu, a nie jest w stanie przyjąć teraz małej Chorwacji? – jak dla mnie, argumentacja co najmniej śmieszna). Traktat ma jeszcze tą ułomność, że z pewnością nie jest ostatni. Oczywiste wydaje się być to, że po niedługim czasie od jego wprowadzenia eurokraci uruchomią kolejne przedsięwzięcie pt. „Unia potrzebuje nowego traktatu i coś z tym trzeba zrobić” i zacznie się przepychanie kolejnego bubla. Jak dla mnie klasyczna taktyka „salami”.
Żeby nie było, że jestem już taki całkiem anty-europejski, to powiem, że w jednej kwestii zgadzam się z panami z Brukseli. Mianowicie rzeczywiście nie było chyba sensu przeprowadzania referendum nad tym traktatem – tak naprawdę bardzo mało kto wie, co w nim dokładnie jest, a jeszcze mniej osób – jak to można zinterpretować. Świadczy o tym choćby paragraf, o którym pisałem. Wszystko wyjdzie zapewne w tzw. praniu, choć fakt, że zapowiada się ... różowo (albo jak kto woli – tęczowo). No i też straszno.
ufff w rzeczy samej... ta cała nasza uNIA eUROPEJSKA zmierza nie wiadomo to w jakim kierunku. Oceniając to prawo moim subiektywnym odczuciem, musze stwierdzić że nasza wspólnota robi wszystko, by wybetonować sobie fundamenty pod nowy reżim. Ale to przecież nie możliwe bo skoro Hitlerowi i Stalinowi się nie udało tak jakie szanse ma kilku brzuchatych biurokratów?
OdpowiedzUsuń