Zaglądam sobie czasem do różnych czytanek, które gdzieś tam leżą sobie u mnie na półce. W sumie przeróżne rzeczy tam mam – poza jakimś dziwnym lewactwem, w które jakoś specjalnie nie jestem zaopatrzony (myślę, ze trzeba będzie to choć trochę zmienić), jest tam wiele rożnych pozycji. Jak tak na to wszystko patrzę... to wydaje mi się, ze masa z nich to po prostu - może nie śmieci, ale - rzeczy które bym dzisiaj się na pewno nie zaopatrywał, bo raczej szkoda na coś takiego czasu i pieniędzy. Ale jest w tym wszystkim jakiś obraz mojego – uwaga, będzie patos – rozwoju intelektualnego i duchowego. Podobnie zresztą z samym tym blogiem, na którym jest pełno tekstów, które jakbym dzisiaj u kogoś innego przeczytał to uznałbym tego kogoś za raczej niewartego uwagi. Ale do rzeczy, bo zaczyna wychodzić chyba nieco toyahowo, a zamierzenia i cele jednak mam bardzo antytoyahowe.
I tak sięgając do sobie do tych książek, złapałem się za Wojnę peloponeską Tukidydesa. Mam po tych różnych książkach pozaznaczane różne fragmenty, cobym wiedział gdzie mam czytać, jak se kiedyś to ponownie otworzę. W Tukidydesie potencjalnie jest masa takich fragmentów, takich, że właśnie fajnie jest sobie do nich wrócić.
Jak wiecie, albo i nie wiecie, Wojna peloponeska uważana jest za ‘biblię’ realizmu politycznego. Tak, tego realizmu od wspierania ruskiego buta tłamszącego naród polski, zdrajcy Wielopolskiego, zasiadania w sowieckim sejmie w Warszawie za PRL-u, negowania zasadności lustracji czy nawet popierania stanu wojennego. ‘Wolni Polacy’ od Rymkiewicza już pewnie przełączyli stronę, więc przejdźmy do konkretów.
Kanonicznym fragmentem kanonicznego dzieła Tukidydesa (dla realizmu, rzecz jasna, choć zapewne utwór posiada także inne walory) jest, jak wiecie, albo i nie wiecie, tzw. dialog melijski. O co chodzi?
Bunt melijski to w zasadzie drobny epizod wielkiej wojny, która porządnie wstrząsnęła światem starożytnej Grecji. Była to wojna dwóch wielkich bloków politycznych, skupionych wokół dwóch wielkich ośrodków politycznych: Aten i Sparty, które rozwinęły gęstą sieć politycznych sojuszy, na które składali się mniejsi i jeszcze mniejsi. Melos – mała wysepka na Morzu Egejskim, polityczny sojusznik Sparty, to polis, które zaliczyć należałoby do kategorii ‘jeszcze mniejszych’, albo i nawet gorzej. No, po prostu malutkie i słabe państewko, niezdolne do prowadzenia żadnych poważniejszych działań wojennych, a już na pewno nie do obrony przed kimś takim jak armia ateńska.
Los jednak dla Melijczyków łaskaw nie jest i dochodzi do sytuacji kiedy to potężna flota ateńska podpływa pod wyspę, w celu – biorąc pod uwagę toczoną właśnie wojnę – łatwym do odgadnięcia. Melos staje przed wyborem: zgodzić się na podporządkowanie Atenom i pozwolić na ulokowanie na wyspie ateńskiego garnizonu, czy walczyć o niepodległość. Sytuacja, choć z historycznego punktu widzenia nader nieistotna, staje się pretekstem dla późniejszych rozważań z zakresu myślenia politycznego. Jako pewnego rodzaju ‘klasyczny’ przypadek ze sfery politycznej rzeczywistości. Dziś choćby w Polsce porównywana jest do Powstania Warszawskiego, kiedy to doszło przecież do okoliczności bardzo podobnej
Ateńczycy nie chcą niszczyć miasta, nie jest im to do niczego potrzebne, wręcz przeciwnie – woleliby ‘całe’ Melos, które mogliby zaprząc do swojej antylacedemońskiej koalicji (Pragniemy bowiem bez wysiłku objąć nad wami panowanie, a równocześnie życzymy sobie waszego ocalenia, które będzie korzystne dla obu stron). Na wyspę udaje się ateńskie poselstwo w celu ‘uregulowania’ niejasnej sytuacji.
I tak, Ateńczycy już na wstępie (słowa, które wydać się mogą na wskroś cyniczne, ale chyba u każdego, kto próbuje politycznie myśleć wywołać są w stanie dreszcz na grzbiecie):
Nie będziemy tutaj wygłaszać długich i nie wzbudzających wiary przemówień ani opowiadać pięknie o tym, że panowanie słusznie nam się należy, gdyż pokonaliśmy Persów, albo o tym, że zaatakowaliśmy was, ponieważ nas skrzywdziliście. Lecz i was ze swej strony prosimy: nie myślcie, że przekonacie nas twierdząc, że jako lacedemońscy koloniści nie mogliście się przyłączyć do naszej wyprawy albo że nie wyrządziliście nam żadnej krzywdy, lecz starajcie się osiągnąć to, co według naszego obopólnego przekonania istotnie leży w granicach możliwości. Przecież jak wy tak i my wiemy doskonale, że sprawiedliwość w ludzkich stosunkach jest tylko wtedy momentem rozstrzygającym, jeśli po obu stronach równe siły mogą ja zagwarantować; jeśli zaś idzie o zakres możliwości, to silniejsi osiągają swe cele, a słabsi ustępują.
Dalej, Melijczycy próbują argumentować za pozostawieniem im niepodległego państwa, odwołując się m. in. do zasad sprawiedliwości, które to miałoby zaspokajać interes polityczny także Aten, proponują ‘przyjazna neutralność’, twierdzą, że poddanie się oznaczałoby dla nich hańbę i tchórzostwo, bądź to stwierdzają, że wypadki wojen przybierają nieraz zupełnie inny obrót niż wynikałoby to ze wzajemnego stosunku sił czy powołują się na sojusz z Lacedemończykami, którzy rzekomo im przyjdą z pomocą (czy nie przypomina to naszej polskiej rzeczywistości, w której w zasadzie każde powstanie na idealistyczny sposób oczekiwało na pomoc z zewnątrz?) czy zdradzają się z nadzieją, że Ateńczycy w końcu odstąpią od miasta ze względu na konieczność działań w innych rejonach, gdzie toczy się wojna. Ateńczycy:
Wiecie przecież, że Ateńczycy nigdy nie jeszcze nie odstąpili od żadnego oblężenia z obawy o inny front walki. Zwracamy wam jednak uwagę, że chociaż ustaliliśmy, iż będziemy zastanawiać się nad ocaleniem, nie powiedzieliście w czasie tych długich rozmów ani jednego słowa, na którym można by budować ocalenie. Najsilniejszą waszą podporą są odległe nadzieje, podczas gdy środki, którymi rozporządzacie w obecnej sytuacji, są nikłe w stosunku do sił, które wam przeciwstawiono. Postąpicie też bardzo lekkomyślnie, jeśli po naszym odjeździe nie poweźmiecie jakiejś rozsądniejszej decyzji. Nie powodujcie się niewczesnym uczuciem honoru, które w niebezpieczeństwach jawnych i grożących hańbą wielu doprowadziło do zguby. Na ogół bowiem ludzie dają się zwieść słowu ‘hańba’ i chociaż widzą, do czego do czego to ich prowadzi, ulegają sile tego wyrazu, rzucając się dobrowolnie w otchłań niepowetowanych nieszczęść i ściągając na swa głowę z braku rozwagi jeszcze większą hańbę. Lecz wy unikniecie tego, jeśli uznacie, że nie jest hańbą ustąpić przed najpotężniejszym państwem, które stawia wam umiarkowane warunki. Chcemy, żebyście się stali naszymi sprzymierzeńcami i zachowując swoje terytorium, płacili nam daninę. Mając więc wolny wybór miedzy wojną a bezpieczeństwem, nie wybierajcie zła pod wpływem fałszywej ambicji. Najlepiej może postępują ci, którzy równym sobie nie ustępują, dla silniejszych zachowują szacunek, wobec słabszych umiar. Zastanówcie się nad tym po naszym odejściu i pamiętajcie, że podejmujecie decyzję w sprawie ojczyzny, którą macie tylko jedną i której los zależeć będzie od tej jednej decyzji: dobrej lub złej.
Tukidydes pisze dalej :
Ateńczycy opuścili obrady. Melijczycy, pozostawszy sami, powzięli decyzje zgodną z tym co mówili podczas spotkania z Ateńczykami, i dali następująca odpowiedź: >>Ateńczycy! Nie zmieniliśmy naszych poprzednich poglądów; nie damy w jednej chwili odebrać wolności miastu, które od siedmiuset lat zamieszkujemy, lecz ufając losowi kierowanemu ręką boską, który dotychczas zapewnił nam przetrwanie, oraz przy pomocy ludzi, mianowicie Lacedemończyków, będziemy starali się ocalić. Wzywamy was, żebyście nam pozwolili być waszymi przyjaciółmi i zachować neutralność oraz żebyście zawarłszy z nami układ, jaki wyda się stosowny oby stronom, odeszli z naszego kraju.<<
Taką odpowiedź dali Melijczycy. Ateńczycy zaś, przerywając rozmowy, oświadczyli: >>Na podstawie waszych decyzji wydaje nam się, że jesteście jedynymi ludźmi na świecie, którzy bardziej liczą na przyszłość niż na teraźniejszość, którzy kierując się własnymi życzeniami, patrzą na rzeczy niepewne jakby na pewna rzeczywistość. Im bardziej liczycie na Lacedemończyków, szczęście i nadzieję, tym większego doznacie rozczarowania.<<
Wiemy jak zakończył się epizod melijski, bądź to można się tego domyśleć – ostatecznie Ateńczycy wszystkich mężczyzn, którzy wpadli im w ręce, wymordowali, dzieci i kobiety sprzedali w niewolę. Miasto zaś sami skolonizowali, posławszy później pięciuset osadników.
Jak dla mnie jest w tej historii jakiś magnetyzm, coś co głęboko porusza, bo dotyka chyba tego obszaru mózgu, który odpowiedzialny jest za myślenie polityczne (nic to, że nauka go jeszcze nie odkryła – on jest! ;-)). To po prostu POLITYKA, obdarta ze wszelkich idealistycznych złudzeń i moralistycznych przekonań, którymi ciągle próbuje się zakrzykiwać rzeczywistość. Ateńczyków można oczywiście potępiać, i to z wielu punktów widzenia, ale czy w sytuacji Melijczyków cokolwiek to może zmienić? Nie ma tu znaczenia agresja Ateńczyków jest moralnie dobra czy zła, czy odpowiada jakiemuś zestawowi wyznawanych idei czy nie – ona po prostu JEST, i nie ma tu drogi ucieczki w żadne romantyczne wizje, ‘Królestwa Wolnych Polaków’, ani nic z tych rzeczy. To polityczne albo-albo, które wbija się w tył głowy jak trzpień, z którym się już potem chodzi.
Pięknie piszesz, Toyahu bis! ;-)
OdpowiedzUsuńToyah stał się już niejako 'household name', nie?
Pzdrwm
Dla mnie toyah to po prostu uosobienie romantyzmu (politycznego, ale nie tylko)w blogosferze, no po prostu można by go ładnie zapakować i wysłać do Sevres, żeby robił za wzorzec. Masa wariatów jest, ale w nim się akurat skupia wszystko co trzeba. Poza tym jest znany, powygrywał konkursy, niech i doczeka się doktryny własnego imienia, hehe.
OdpowiedzUsuń@ Kuman
OdpowiedzUsuńDla mnie to on jest raczej uosobieniem internetowej marudy, która dodatkowo nieźle pisze. Romantyzmu wiele to ja w nim nie dostrzegam - do romantyzmu potrzeba hormonów i w ogóle, a u niego to raczej sentymentalizm.
Tak, konkursy wygrywał, i to dokładnie wtedy, kiedy mój blogasek, którego ktoś tam podał, już ponoć przyjęty, nagle znikł z grona kombatantów. Od tego czasu mam jeszcze gorsze mniemanie o tych konkursach. To niemal taka sama ściema, jak Nobel.
Pzdrwm
Eee tam, romantyk jak w pysk strzelił.
OdpowiedzUsuńZresztą u nas po prawej stronie mało co nie jest romantyzmem. Może nawet sam Triarius the Tiger to, przynajmniej po części, romantyk... Kto wie... ;-)