niedziela, 13 lutego 2011

Tomasz Rosiński w tekście o Cyceronie w najnowszym Kronosie pisze o politycznym sceptycyzmie:

Nasze pojęcie wielkości skrojone jest na dogmatyczną miarę. Podziw pokoleń zyskuje się przez tępy upór i bezrozumny idealizm. Jan Luksemburski - niewidomy król, który wybiera się na wojnę stuletnią i tam, jakże by inaczej, ginie - oto kwintesencja heroizmu, tej orgii bezinteresownej głupoty. Ale dzieje polityki mają też innych bohaterów, z góry skazanych na niesławę bądź zapomnienie. Są to ci, dla których polityka była ściśle tajną i samotna misją realizacji sceptycznej episteme, bez wiedzy ludu i wbrew jego woli. Specyfika tej myśli wymusza na nich dwulicowość; ich ezoteryczna wiedza o niewiedzy musi ustroić się w pstre szaty potocznych mniemań, by móc uprawiać dywersję na tyłach wrogich dogmatycznych armii; żyją więc i giną w przebraniu, nierozpoznani wśród wrzawy dziejów.
  

czwartek, 10 lutego 2011

Nieco o realizmie politycznym będzie

Zaglądam sobie czasem do różnych czytanek, które gdzieś tam leżą sobie u mnie na półce. W sumie przeróżne rzeczy tam mam – poza jakimś dziwnym lewactwem, w które jakoś specjalnie nie jestem zaopatrzony (myślę, ze trzeba będzie to choć trochę zmienić), jest tam wiele rożnych pozycji. Jak tak na to wszystko patrzę... to wydaje mi się, ze masa z nich to po prostu - może nie śmieci, ale - rzeczy które bym dzisiaj się na pewno nie zaopatrywał, bo raczej szkoda na coś takiego czasu i pieniędzy. Ale jest w tym wszystkim jakiś obraz mojego – uwaga, będzie patos – rozwoju intelektualnego i duchowego. Podobnie zresztą z samym tym blogiem, na którym jest pełno tekstów, które jakbym dzisiaj u kogoś innego przeczytał to uznałbym tego kogoś za raczej niewartego uwagi. Ale do rzeczy, bo zaczyna wychodzić chyba nieco toyahowo, a zamierzenia i cele jednak mam bardzo antytoyahowe.

I tak sięgając do sobie do tych książek, złapałem się za Wojnę peloponeską Tukidydesa. Mam po tych różnych książkach pozaznaczane różne fragmenty, cobym wiedział gdzie mam czytać, jak se kiedyś to ponownie otworzę. W Tukidydesie potencjalnie jest masa takich fragmentów, takich, że właśnie fajnie jest sobie do nich wrócić.

Jak wiecie, albo i nie wiecie, Wojna peloponeska uważana jest za ‘biblię’ realizmu politycznego. Tak, tego realizmu od wspierania ruskiego buta tłamszącego naród polski, zdrajcy Wielopolskiego, zasiadania w sowieckim sejmie w Warszawie za PRL-u, negowania zasadności lustracji czy nawet popierania stanu wojennego. ‘Wolni Polacy’ od Rymkiewicza już pewnie przełączyli stronę, więc przejdźmy do konkretów.

Kanonicznym fragmentem kanonicznego dzieła Tukidydesa (dla realizmu, rzecz jasna, choć zapewne utwór posiada także inne walory) jest, jak wiecie, albo i nie wiecie, tzw. dialog melijski. O co chodzi?

Bunt melijski to w zasadzie drobny epizod wielkiej wojny, która porządnie wstrząsnęła światem starożytnej Grecji. Była to wojna dwóch wielkich bloków politycznych, skupionych wokół dwóch wielkich ośrodków politycznych: Aten i Sparty, które rozwinęły gęstą sieć politycznych sojuszy, na które składali się mniejsi i jeszcze mniejsi. Melos – mała wysepka na Morzu Egejskim, polityczny sojusznik Sparty, to polis, które zaliczyć należałoby do kategorii ‘jeszcze mniejszych’, albo i nawet gorzej. No, po prostu malutkie i słabe państewko, niezdolne do prowadzenia żadnych poważniejszych działań wojennych, a już na pewno nie do obrony przed kimś takim jak armia ateńska.

Los jednak dla Melijczyków łaskaw nie jest i dochodzi do sytuacji kiedy to potężna flota ateńska podpływa pod wyspę, w celu – biorąc pod uwagę toczoną właśnie wojnę – łatwym do odgadnięcia. Melos staje przed wyborem: zgodzić się na podporządkowanie Atenom i pozwolić na ulokowanie na wyspie ateńskiego garnizonu, czy walczyć o niepodległość. Sytuacja, choć z historycznego punktu widzenia nader nieistotna, staje się pretekstem dla późniejszych rozważań z zakresu myślenia politycznego. Jako pewnego rodzaju ‘klasyczny’ przypadek ze sfery politycznej rzeczywistości. Dziś choćby w Polsce porównywana jest do Powstania Warszawskiego, kiedy to doszło przecież do okoliczności bardzo podobnej

Ateńczycy nie chcą niszczyć miasta, nie jest im to do niczego potrzebne, wręcz przeciwnie – woleliby ‘całe’ Melos, które mogliby zaprząc do swojej antylacedemońskiej koalicji (Pragniemy bowiem bez wysiłku objąć nad wami panowanie, a równocześnie życzymy sobie waszego ocalenia, które będzie korzystne dla obu stron). Na wyspę udaje się ateńskie poselstwo w celu ‘uregulowania’ niejasnej sytuacji.

I tak, Ateńczycy już na wstępie (słowa, które wydać się mogą na wskroś cyniczne, ale chyba u każdego, kto próbuje politycznie myśleć wywołać są w stanie dreszcz na grzbiecie):

Nie będziemy tutaj wygłaszać długich i nie wzbudzających wiary przemówień ani opowiadać pięknie o tym, że panowanie słusznie nam się należy, gdyż pokonaliśmy Persów, albo o tym, że zaatakowaliśmy was, ponieważ nas skrzywdziliście. Lecz i was ze swej strony prosimy: nie myślcie, że przekonacie nas twierdząc, że jako lacedemońscy koloniści nie mogliście się przyłączyć do naszej wyprawy albo że nie wyrządziliście nam żadnej krzywdy, lecz starajcie się osiągnąć to, co według naszego obopólnego przekonania istotnie leży w granicach możliwości. Przecież jak wy tak i my wiemy doskonale, że sprawiedliwość w ludzkich stosunkach jest tylko wtedy momentem rozstrzygającym, jeśli po obu stronach równe siły mogą ja zagwarantować; jeśli zaś idzie o zakres możliwości, to silniejsi osiągają swe cele, a słabsi ustępują.

Dalej, Melijczycy próbują argumentować za pozostawieniem im niepodległego państwa, odwołując się m. in. do zasad sprawiedliwości, które to miałoby zaspokajać interes polityczny także Aten, proponują ‘przyjazna neutralność’, twierdzą, że poddanie się oznaczałoby dla nich hańbę i tchórzostwo, bądź to stwierdzają, że wypadki wojen przybierają nieraz zupełnie inny obrót niż wynikałoby to ze wzajemnego stosunku sił czy powołują się na sojusz z Lacedemończykami, którzy rzekomo im przyjdą z pomocą (czy nie przypomina to naszej polskiej rzeczywistości, w której w zasadzie każde powstanie na idealistyczny sposób oczekiwało na pomoc z zewnątrz?) czy zdradzają się z nadzieją, że Ateńczycy w końcu odstąpią od miasta ze względu na konieczność działań w innych rejonach, gdzie toczy się wojna. Ateńczycy:

Wiecie przecież, że Ateńczycy nigdy nie jeszcze nie odstąpili od żadnego oblężenia z obawy o inny front walki. Zwracamy wam jednak uwagę, że chociaż ustaliliśmy, iż będziemy zastanawiać się nad ocaleniem, nie powiedzieliście w czasie tych długich rozmów ani jednego słowa, na którym można by budować ocalenie. Najsilniejszą waszą podporą są odległe nadzieje, podczas gdy środki, którymi rozporządzacie w obecnej sytuacji, są nikłe w stosunku do sił, które wam przeciwstawiono. Postąpicie też bardzo lekkomyślnie, jeśli po naszym odjeździe nie poweźmiecie jakiejś rozsądniejszej decyzji. Nie powodujcie się niewczesnym uczuciem honoru, które w niebezpieczeństwach jawnych i grożących hańbą wielu doprowadziło do zguby. Na ogół bowiem ludzie dają się zwieść słowu ‘hańba’ i chociaż widzą, do czego do czego to ich prowadzi, ulegają sile tego wyrazu, rzucając się dobrowolnie w otchłań niepowetowanych nieszczęść i ściągając na swa głowę z braku rozwagi jeszcze większą hańbę. Lecz wy unikniecie tego, jeśli uznacie, że nie jest hańbą ustąpić przed najpotężniejszym państwem, które stawia wam umiarkowane warunki. Chcemy, żebyście się stali naszymi sprzymierzeńcami i zachowując swoje terytorium, płacili nam daninę. Mając więc wolny wybór miedzy wojną a bezpieczeństwem, nie wybierajcie zła pod wpływem fałszywej ambicji. Najlepiej może postępują ci, którzy równym sobie nie ustępują, dla silniejszych zachowują szacunek, wobec słabszych umiar. Zastanówcie się nad tym po naszym odejściu i pamiętajcie, że podejmujecie decyzję w sprawie ojczyzny, którą macie tylko jedną i której los zależeć będzie od tej jednej decyzji: dobrej lub złej.

Tukidydes pisze dalej :

Ateńczycy opuścili obrady. Melijczycy, pozostawszy sami, powzięli decyzje zgodną z tym co mówili  podczas spotkania z Ateńczykami, i dali następująca odpowiedź: >>Ateńczycy! Nie zmieniliśmy naszych poprzednich poglądów; nie damy w jednej chwili odebrać wolności miastu, które od siedmiuset lat zamieszkujemy, lecz ufając losowi kierowanemu ręką boską, który dotychczas zapewnił nam przetrwanie, oraz przy pomocy ludzi, mianowicie Lacedemończyków, będziemy starali się ocalić. Wzywamy was, żebyście nam pozwolili być waszymi przyjaciółmi i zachować neutralność oraz żebyście zawarłszy z nami układ, jaki wyda się stosowny oby stronom, odeszli z naszego kraju.<<

Taką odpowiedź dali Melijczycy. Ateńczycy zaś, przerywając rozmowy, oświadczyli: >>Na podstawie waszych decyzji wydaje nam się, że jesteście jedynymi ludźmi na świecie, którzy bardziej liczą na przyszłość niż na teraźniejszość, którzy kierując się własnymi życzeniami, patrzą na rzeczy niepewne jakby na pewna rzeczywistość. Im bardziej liczycie na Lacedemończyków, szczęście i nadzieję, tym większego doznacie rozczarowania.<<

Wiemy jak zakończył się epizod melijski, bądź to można się tego domyśleć – ostatecznie Ateńczycy wszystkich mężczyzn, którzy wpadli im w ręce, wymordowali, dzieci i kobiety sprzedali w niewolę. Miasto zaś sami skolonizowali, posławszy później pięciuset osadników.


Jak dla mnie jest w tej historii jakiś magnetyzm, coś co głęboko porusza, bo dotyka chyba tego obszaru mózgu, który odpowiedzialny jest za myślenie polityczne (nic to, że nauka go jeszcze nie odkryła – on jest! ;-)). To po prostu POLITYKA, obdarta ze wszelkich idealistycznych złudzeń i moralistycznych przekonań, którymi ciągle próbuje się zakrzykiwać rzeczywistość. Ateńczyków można oczywiście potępiać, i to z wielu punktów widzenia, ale czy w sytuacji Melijczyków cokolwiek to może zmienić? Nie ma tu znaczenia agresja Ateńczyków jest moralnie dobra czy zła, czy odpowiada jakiemuś zestawowi wyznawanych idei czy nie – ona po prostu JEST, i nie ma tu drogi ucieczki w żadne romantyczne wizje, ‘Królestwa Wolnych Polaków’, ani nic z tych rzeczy. To polityczne albo-albo, które wbija się w tył głowy jak trzpień, z którym się już potem chodzi. 
  

wtorek, 8 lutego 2011

Czego Sakiewicz nie rozumie?

W tytule jest nazwisko Sakiewicza, ale nie będzie to jednak polemika z naczelnym Gazety Polskiej, choć w sumie on sprowokował mnie do tych kilku zdań. Chodzi raczej o pewien sposób myślenia, który w tym co Sakiewicz pisze wyraźnie się krystalizuje. Niech posłuży to nam za punkt wyjścia. Rozpoczynamy zatem oględziny.

Żeby nie owijać w bawełnę: cecha charakterystyczną stronnictwa patriotycznego/smoleńskiego jest głębokie powiązanie polityki z moralnością. W zasadzie w tym przypadku stapiają się te sfery z w jedną – postulaty moralne staja się postulatami politycznymi, a polityczny program i sposób działania wynika wprost z moralnych przekonań. Polityka i moralność to w zasadzie jedno i to samo. Mamy zatem ‘imperatyw moralny’, który dzisiaj każe dociekać ‘prawdy smoleńskiej’, wcześniej podobne imperatywy dyktowały działania choćby kolejnym grupom polskich powstańców czy Starzyńskiemu, który w ’39 nonsensownie bronił stolicy.

W PiS-ie, już w samej jego nazwie skupia się pewien fenomen. Tu nie ma żadnego przypadku, ta nazwa nie mogła brzmieć chyba inaczej. Jak pisał C. Schmitt (cytuję z pamięci): ‘Machiavelli dochodzi do fundamentalnego rozróżnienia, przeciwstawiając sobie nawzajem filozofię racji stanu i filozofię prawa i sprawiedliwości (podkreślenie – K.)’. To dwa różne sposoby myślenia. Choć pisowcy głoszą, ze to oni stoją na straży polskiej racji stanu, tak naprawdę, w sposób nieświadomy, kwestionują całkowicie tę tradycję myślenia. W rzeczywistości bronią oni czegoś zupełnie innego – moralnych pryncypiów, takich właśnie jak sprawiedliwość czy powszechne uznanie dla prawdy. Widać to zarówno w pisowskiej ocenie polityki zagranicznej, w różnych pomysłach, które z tej strony na ten temat padają, jak i w polityce partii, która też ma swoją małą ‘rację stanu’, tj. również dąży (powinna dążyć) do zdobycia władzy, która jest przecież podstawą każdego innego działania.

Rymkiewicz daje tu chyba najlepsze świadectwo tego sposobu myślenia, głosząc, że PiS nie jest po to aby zdobywać władzę i rządzić, ale po to, żeby ‘przechować i pielęgnować ideę polskości, przenieść ja nieskażoną do czasów przyszłych, dla kolejnych pokoleń’. To właśnie ten sposób rozumowania - myślenia całkowicie antypolitycznego.

Podobny, na wskroś moralistyczny wydźwięk, mają słowa Kaczyńskiego, który mówi na temat potencjalnych koalicji, w które wejść by mógł PiS w przyszłości. Dokładnego cytatu pod ręką nie mam, ale wydźwięk jest następujący: PO – z powodu sprawy Smoleńska, sposobu prowadzenia polityki zagranicznej i wielu innych (oczywistych przecież) kwestii taka koalicja jest wykluczona, PSL – sprawa umowy gazowej, więc odpadają, PJN – niemoralni renegaci, nie ma szans na porozumienie, SLD – wiadomo. Kaczyński tez nie myśli politycznie, w polityce bowiem sojusz z wrogiem jest jak najbardziej możliwy – choćby przeciwko wrogowi śmiertelnemu. Politycznie myślał Richelieu, kiedy w czasie wojny trzydziestoletniej katolicka Francja sprzymierzała się z protestancką Szwecją. Z moralnego i religijnego punktu widzenia takie działanie było oczywiście nader wątpliwe, ale jednak na wskroś polityczne. Polityka sama w sobie to dziedzina relatywizmu, gdzie wszystkie wartości są względne, z jednym wyjątkiem: relatywizować nie można tylko państwa. Max Weber pisał: ‘Ludzie nienaganni pod względem moralnym są złymi politykami.’ Taka jest gramatyka polityki i nie unieważnią jej moralistyczne sądy.

Z moralistycznego punktu widzenia każdy polityczny kompromis jest kompromisem ‘zgniłym’, kompromisem którego trzeba się wstydzić. Politycznego wroga wystarczy pokonać, wroga moralnego, który jest wcieleniem Zła należy zniszczyć. Wnoszenie do polityki własnych przekonań moralnych brutalizuje konflikt. Można by to porównać XVIII- czy XIX-wieczne wojny prowadzone przez gabinety, kiedy to dyplomaci wręczali sobie akta wypowiedzenia wojny lub warunki pokoju, podając sobie wzajem ręce, oraz wojny XX-wieczne, toczone w celu całkowitego zniszczenia przeciwnika i kończone aktami całkowitej kapitulacji, przy ogromnej nienawiści mas, zwykłych ludzi względem siebie, tak, ze nawet niemożliwe stawało się utrzymywanie towarzyskich kontaktów miedzy obywatelami dwóch walczących stron i rozpadały się tego typu ‘mieszane’ związki małżeńskie. Dzisiaj też nieraz krzywym okiem patrzy się na takie utrzymywanie relacji z ‘lemingami’.

Aktualna jest dzisiaj sprawa Trójkąta Weimarskiego. Z salonowej ankiety zdaje się wynikać, ze dla zwolenników PiS-u to kolejny element zdrady narodowej. Polityczny sojusz (mniejsza w tym momencie o jego wagę), zdaję się, najlepiej byłoby zastąpić sojuszem moralnego oporu, Sojuszem Prawdy i Cierpienia, które, wedle pisowskiej mitologii, najdokładniej odzwierciedlał by zapewne układ Polska – Gruzja – Czeczenia. W ogóle, czy można dzisiaj być polskim patriotą, nie miłując narodów gruzińskiego i czeczeńskiego?

Takie pojmowanie polityki prowadzi środowisko PiS do politycznego nihilizmu, czegoś w rodzaju wspomnianych wcześniej wynurzeń Rymkiewicza. W ogóle polską tradycją jest już to, że ‘obóz patriotyczny’ musi być u nas w opozycji. Czytając różne komentarze pisowców, odnosi się wrażenie, że z psychologicznego punktu widzenia to właśnie w opozycji czują się oni najlepiej, mogąc stale kwestionować nie tylko obecny rząd, ale najlepiej cały system, podobnie jak robili to wcześniej kolejni powstańcy czy opozycja w PRL-u. Najwyższym stopniem polskiego patriotyzmu jest walka, a cechą polskiego męża stanu musi być przede wszystkim heroizm i odwaga, które to ucieleśniają się np. w bohaterskich eskapadach do Gruzji.

Mamy zatem ten konflikt między filozofią polityki, a filozofią powstania warszawskiego. Sakiewicz, współczesny powstaniec, twierdzi, ze PiS ma szansę wygrać obecne powstanie. Nie wnikając w to na ile zasadne są tego typu wnioski, to nawet jeśli tak się stanie, to stanie się to ‘przypadkiem’, wbrew wszystkiemu, co środowisko prosmoleńskie czyni, wbrew tym wszystkim Brudzińskim, którzy twierdzą, że polską racją stanu jest rozkopywanie smoleńskich grobów.


Cosik mi się ostatnio porobiło z kontem na bloggerze i nie mogę komentować, nie tylko zresztą na swoim blogu, ale również na wszystkich innych, nawet jako anonim. Tak więc, na ewentualne komenty pod tym postem raczej nie odpowiem, chyba, ze coś rozkminię w tej kwestii. Jakby ktoś chciał podyskutować to niech wpadnie na blog na S24.