środa, 19 sierpnia 2009

Precz z aptekarstwem i odważnikami, czyli o konserwatyzmie jeszcze słów kilka

Cała ta oświeceniowa spuścizna wraz ze swym nieodrodnym dzieckiem, demokracja liberalną jest o tyle nieprzyjemna, że stwarza warunki, a wręcz zachęca do tego, że każdy sobie może pomędrkować. Nie chodzi mi mędrkowanie typu: jak należy jeść bezę, bo to nie aż takie groźne, ale o układanie wszelakich teorii w ważkich sprawach politycznych. Mędrkujący na tym gruncie Robespierre wydedukował terror polityczny, jego kolega po fachu Marks Karol wpadł na pomysł socjalizmu – że sięgnę od razu po jedne z cięższych argumentów.

Dzisiaj, na początku XXI wieku, różnych: mniejszych czy większych, mało w sumie niebezpiecznych, ale i całkiem groźnych konstrukcji myślowych jest cała masa. Nad tą rzeczywistą, gołą polityką wisi ogromny nawis teoretyczno-ideologiczny zakrywający, ale i ją zniekształcający. Pączkują tu coraz to nowe polityczne czy para-polityczne pomysły – różne anarchokapitalizmy, neobolszewizmy, ale też ekologizmy, wegetarianizmy czy Ligi Ochrony Świnek Morskich. Po co to piszę? Ano po to, żeby odnieść to do tego z czym ja się utożsamiam i do tego z czym utożsamia się część z osób, które to przeczyta, mianowicie do myśli konserwatywnej.

Konserwatyzm, jak widać, też jest jednym z tych „-izmów”. Tyle, że od początku był „-izmem” zupełnie innego rodzaju, był sprzeciwem wobec nowopowstających tworów teoretycznych. Tyle, że zdają się tego nie dostrzegać niektórzy z tych, którzy dumnie nazywają się konserwatystami, popadając w to samo racjonalne ujmowanie świata. Popadł w nie p. Wielomski ze swoim towarzystwem, popadają inni monarchiści czy nawet konserwatyści niereakcyjni. Ale spójrzmy na restauracjonizm – powrót do dawnych form instytucjonalnych jest teoretycznie oczywiście możliwy, ale czy ta odrestaurowana monarchia, wraz z ogromnymi zmianami społecznymi, kulturowymi czy obyczajowymi będzie tym samym co kiedyś? Szczepan Twardoch pisze o tym w następujący sposób:

„Józef de Maistre nie jest na pewno mniej spostrzegawczy. Jego najdonioślejszym osiągnięciem jest być może to, że nie dał sobie zamydlić oczu koroną Ludwika XVIII, liliami powiewającymi znowu, po ponad ćwierć wieku, nad Francją. De Maistre wiedział, że dekoracjami z dykty można zasłonić ruinę spalonego królewskiego zamku, lecz nie da się go tak odbudować. Rivarol relacjonuje rozmowę Ludwika XV z dworzaninem: król pyta o godzinę, dworzanin odpowiada – „Jest ta godzina, której sobie Wasza Wysokość zażyczy”. Ludwik XVIII mógłby co najwyżej oszukiwać, po kryjomu przekręcając wskazówki zegarka. De Maistre, nawet za Restauracji, pokłada swą nadzieję w Bogu. Wie, że na ziemi już przegraliśmy.”

Tak więc z tej strony naprawdę nie trudno konserwatystom integralnym przywalić. Ale przywalać można też całej plejadzie publicystów czy bloggerów, którzy nie pojmują, że tego kulturowego szkła, które się rozbiło, nie można już posklejać. Robi to lewactwo i ma rację. Przekonanie o niezmienności form musi prowadzić do tworzenia sobie utopii. Zresztą lewica często ma rację definiując obecne procesy społeczne, których nierzadko nie widzi, albo i też nie chce widzieć prawica.

Zatem, czymże ma być dzisiejszy konserwatyzm? Odpowiedź jest u Ernsta Jungera. Ten pisze: „Tradycja to nie ustalona forma, ale żywy i wieczny duch, za manifestacje, którego odpowiedzialne jest każde pokolenie”. Tak samo: „Konserwatyzm nie jest przywracaniem tego, co było, ani trwaniem przy tym, co jest, ale życiem z tego, co obowiązuje zawsze”. Ujmowanie natury ludzkiej w karby teorii jest jej wrogie, tym bardziej gdy są to koncepcje uniwersalne, a przez to abstrakcyjne. Konserwatyzm odnosi się tylko do „tu i teraz”, do konkretnych i szczególnych ludzi oraz społeczeństw i narodów, wszystkie „powszechności” jak np. pojęcie „ludzkości” biorąc za wyimaginowany liberalny frazes. Póki co jej nie ma, dlatego nie ma też choćby żadnych powszechnych praw człowieka.

Z natura ludzką nie można dyskutować, nie można jej próbować zmieniać. Może ona być ograniczona jedynie tak samo niezmiennym Prawem Bożym, które wraz z nią tworzy zbawienne napięcie, bo ogranicza ją i nie pozwala pójść w samopas. Wszelkie racjonalne i teoretyczne majstrowanie przy niej kończy się tylko różnymi egalitaryzmami, feminizmami, ślubami par gejowskich czy odbieraniem rodzicom dzieci przez państwo, co ma miejsce na masową już skalę w Szwecji.

Tak więc o odkopanie tej natury z demoliberalnej skamieliny powinno chodzić. Dla Jungera tymi praformami są walka i miłość. Nie jest to żadne „poprawianie świata”, lecz powiedzenie wszystkim poprawiaczom stanowczego „nie”. Nie ma tu miejsca na tworzenie jakiś uniwersalnych, jedynie konserwatywnych systemów gospodarczych czy ustrojowych, jakby chcieli niektórzy. To zwykłe mędrkowanie, które z realnym życiem, a tym samym z konserwatyzmem nie ma wiele wspólnego.

5 komentarzy:

  1. tylko że pojawia się jeden problem. Żeby chcieć coś zrobić, trzeba przeciwstawić się lewicy, mieć jakieś postulaty ergo program. No i jakoś to trzeba wszystko do kupy poskładać.

    Poza tym trzeba też umieć wykazać błędność postulatów lewicy. Jeżeli oni mówią o normalności homoseksualizmu, to umieć wykazać, iż jest on nienormalny itd.

    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Chodzi o to, żeby nie popadać w doktrynerstwo i nie robić sobie bożków z ideologii. Doktryna nie jest celem, a tylko narzędziem - jeśli nieskutecznym to trzeba je wymienić na inne. Dlatego ten klasyczny konserwatyzm to dla mnie w tej chwili lewacki konstruktywizm, bo żadnego "Ordo" już nie ma i nie będzie, za to jest rzeczywistość z cała swoją współczesną specyfikacją - czy tego chcemy, czy nie.
    Taki Davila może sobie płakać nad choćby umasowieniem, ja wolę Jungera, który te masy chce pchnąć do walki.

    Pozdro

    OdpowiedzUsuń
  3. tylko przyjmujesz tutaj pewne niebezpieczne założenie. Zakładając, że wszystko się robi samo, to konserwatysta powinien być jednocześnie anarchistą lub jakimś zwolennikiem państwa ultraminimalnego (coś jak z Anarchii, państwa i utopii Nozicka). Przepraszam, ale to wynika z Twoich założeń.

    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie Kirker, nie zrozumiałeś. Chodzi o to, żeby przestać talmudyzować tą prawicowość, bo to nie jest żadna długa i sztywna lista postulatów, które należy zrealizować. Traktaty pisane przy biurku to domena lewizny. Życie płynie własnym nurtem, zupełnie niezależnie od nich. Nam powinno zależeć na tym, żeby ten nurt uchwycić, dokładnie takim jakim jest. I tu może się okazać, że będziemy postępować nawet zupełnie odwrotnie, niż by chciał Nozick. Tyle, że powinno to martwić tylko i wyłącznie Nozicka. Tak więc, precz z dogmatami!

    A i jeszcze do tego anarchizmu - jakaś jego doza w tej naszej teraźniejszej rzeczywistości jest według mnie jak najbardziej pożądana i tego również Tobie życzę. :-)
    Pozdro

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń