Świat to wielość praw. Świat to rzeczywistość w której te prawa są bezustannie ze sobą konfrontowane. Każde prawo rości sobie pretensje do swojej słuszności, czyli wyższości nad prawami odmiennymi. Są prawa narodów i prawa internacjonalistów, prawicowców i lewaków, prawa hodowców ziemniaków i tych, którzy je potem kupują, bądź prawa tygrysów, które pożerają antylopy i prawa tychże, które starają się im uciec. W życiu nie chodzi o słuszność tych praw. Wszystkie są tak samo słuszne. Są słuszne, dlatego bo są czyjeś. Junger stwierdził kiedyś (sorry, będzie w przybliżeniu, bo nie pamiętam dokładnie), że każda żmija ma prawo pokąsać, ale wobec tego człowiek ma prawo rozgnieść jej głowę. Są to żelazne zasady, które żądzą światem przyrodniczym.
Dzisiaj próbuje się nam wmówić, że wynaleziono coś, co te prawa ma ze sobą godzić. Głosi się choćby, że powszechna tolerancja ma to zadanie zrealizować. Jest to pogląd oczywiście słuszny. Tyle, że oczywiście tylko w obrębie jego samego i dla tych którzy tak uważają. Mają prawo tak twierdzić. Ale jest to prawo tak samo apodyktyczne jak każde inne: jest wycelowane choćby w prawo tych, którzy uważają, że nie wszystko jest warte tolerowania i na pewno nie tylko przez sam fakt tego, że istnieje. Taka tolerancja jest tak nietolerancyjna jak to czemu się sprzeciwia. Nie chce już tu wchodzić w rozważania typu na ile ta tolerancja jest dzisiaj prawdziwa we własnym obrębie, ani co dla mnie to słowo mogło by znaczyć (możliwe, że kiedyś przyjdzie na to czas), bo to zupełnie inne kwestie. Są to rozważania na poziomie tej teoretyczności, która jest głoszona. Z pewnością nie jest ona jakimś „nadpoglądem”, pudełkiem na poglądy, jest tylko jednym poglądem z wielu. Jednym prawem z pośród wielości innych.
Tak samo rzecz się ma z prawami narodów. O ile te narody rzeczywiście istnieją, w sensie: są żywotne, świadome samych siebie, a tym samym swoich praw. Niemcy oczywiście mają pełne prawo pociągnąć sobie rurę pod Bałtykiem, my za to mamy swoje prawo do protestowania przeciw temu. Oba prawa mają tą samą słuszność. Nasze protesty są o tyle prawdziwe, że są nasze, nie są prawdziwe w sposób powszechny, choć mamy pełne prawo twierdzić, że tak jest. Po to oczywiście, żeby walczyć z ich prawem. Tych praw nie da się ze sobą pogodzić, co najwyżej któreś z państw może zrezygnować ze swojego, bądź mogą spotkać się w pół drogi, ale to i będzie rezygnacją, tyle, że częściową.
Każdy naród ma również prawo do własnej interpretacji historii. Nasze jej postrzeganie może się różnić od postrzegania Niemców czy Rosjan. W moim przekonaniu tworzenie wspólnych podręczników do historii, czy to polsko-niemieckich, czy niemiecko-francuskich, bądź jakichkolwiek innych to zupełne nieporozumienie. Powszechna historia będzie historią niczyją, a więc nieprawdziwą. Tego typu rzeczy możliwe są do przeprowadzenia tylko wtedy, gdy przynajmniej jedna ze stron rezygnuje po części z siebie samej, co niewątpliwie jest skutkiem osłabienia żywotności i tracenia poczucia szczególności. A każda szczególność to wszakże określone prawo.
Tak samo myślał Spengler, kiedy pisał, że marksizm to po prostu kapitalizm robotników. Tym w rzeczywistości był – roszczeniem jednego partykularyzmu wobec innych. Wszelka powszechność jest możliwa tylko wtedy gdy partykularyzmu, które ma spajać gwałtownie słabną. Te powszechności, które dzisiaj się nam proponuje mogą odbyć się tylko kosztem tego co szczególne. Negowanie tego to mydlenie oczu frazesami. Warto o tym pamiętać kiedy na wolnym rynku praw stawia się na to jedno.
Dlatego ta powszechność nigdy nie będzie prawdziwą otwartością. Prawdziwa otwartość to nie postawa, która od tego co odmienne wymaga rezygnacji ze swoich szczególnych przymiotów. Jasnym powinno być, że to musi być pewnego rodzaju zamach. Prawdziwa otwartość to stwierdzenie: „Bądź jaki jesteś” wraz ze wszystkimi konsekwencjami jakie w obliczu tego mogą cię spotkać. Także z mojej strony.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz