sobota, 10 lipca 2010

Kto zdrowy, a kto chory?

Służę testem.

Prawda, że fascynujące? Przyznam się tu bez bicia, że to jakby o mnie, powinienem chyba się zgłosić, gdzie trzeba. Nie wszystko co prawda całkiem zgadza się z tym co autor tutaj zgrabnie wypunktował, bo życie jednak jest bardziej skomplikowane niż (tutaj jeszcze powstrzymajmy się od przymiotników) teorie. Także z moim wychowaniem było inaczej, więc pewnie musiałbym przejść dodatkowe badania.

Jednak uświadomiłem sobie pewne rzeczy. Zawsze lubiłem wszelkie konwencje - choćby silnie skonwencjonalizowane kino: westerny czy filmy Tarantino, których głównym atutem jest właśnie zabawa konwencjami. Zawsze mnie to jakoś przyciągało, w przeciwieństwie choćby do różnych Bergmanów czy Godardów, którzy dla kina są w rzeczywistości tym, czym anarchizm wobec polityki.

W religii szczególnie ciekawym dla mnie jest moment, w którym znajduje się dogmat, w pewien sposób fascynujące dla mnie są takie zjawiska jak działalność Świętego Officjum, Indeks ksiąg Zakazanych, papieskie potępienia nieznoszące sprzeciwu, zrytualizowana msza w klasycznym rycie rzymskim. Nie mogę zdzierżyć coraz to bardziej popularnej postawy, kiedy ktoś wybiera sobie z religii co mu się podoba, często przecież z całkiem różnych wyznań.

To co pisze Adorno, przynajmniej z grubsza, jest dość słuszne, choć należało by to oczywiście obedrzeć z tego wyraziście polemicznego charakteru i trochę do tego dodać. Chodzi oczywiście o kwestie opisu pewnego typu osobowości. Na pewno istnieje coś takiego jak „umysł prawicowy” i, analogicznie, „lewicowy”. Po prostu jedni ludzie mają wrodzoną skłonność do tego, czego chciałaby prawica, inni z kolei już jakby rodzą się lewicowcami. Nakładają się na to później różne tam prania mózgów, którymi się ludzi traktuje, ale może to sprawić co najwyżej, że ktoś chodzi w nie swojej skórze. Z Bakunina nikt nigdy, jakimikolwiek metodami, nie zrobił by prawicowca, bo nie był on w stanie nikomu i niczemu się podporządkować i nawet utworzenie anarchistycznej organizacji uważał za zdradę ideałów.

Kim jest Adorno? Bo ktoś z lektury tekstu mógł odnieś wrażenie, że to jakiś „niezależny ekspert”, jak to się teraz często mówi, szczególnie, że tekst jest w wikipedii, która jest przecież „apolityczna”, którym to słowem szafuje się dzisiaj z równą częstotliwością? Otóż Adorno to postać tzw. frankfurckiej szkoły nauk społecznych, czyli dość w sumie skrajnej, neomarksistowskiej lewicy, z czego dobrze zdawać sobie sprawę.

Prawica z reguły dość sceptycznie odnosiła się zawsze do psychoanalizy, tak więc jest to przestrzeń zdominowana przez lewicę. To wyjaśnianie masy zjawisk społecznych na gruncie psychologii jest dość charakterystyczne dla współczesności. Teologiczne pojęcie „duszy” zastąpione zostało terapeutycznym pojęciem „osobowości”, jak pisał Schmitt. Zatem już nie problematyczność ludzkiej natury, a psychologiczne patologie, siedzące najgłębiej, bo w samym środku człowieka. Prawicowy sposób myślenia jest zatem niewłaściwy nie ze względu na polityczny, historyczny, czy kulturowy kontekst, jest patologią z samej swojej istoty.

Gdy przyjąć punkt widzenia Adorno, wtedy całe dzieje jawią się jako jeden wielki ciąg patologicznych zdarzeń, tworzonych przez ludzi psychicznie pokiereszowanych, podczas gdy dopiero ostatnimi laty ludzkość mogła skorzystać z intelektualnych osiągnięć Marksa i Freuda. Taki pogląd musi być nie do zniesienia, więc trudno się dziwić, że lewica historii nienawidzi. Ta wiara jest doprawdy irracjonalna, bo empiria mówi zupełnie coś innego. Cóż to za reguła, od której właściwie są tylko wyjątki?

17 komentarzy:

  1. No przecudne! Ależ po linii i na bazie obowiązujących tryndów, sama kwintesencja obiektywizmu i bezstronności! A te, jakże szalenie bez wątpienia naukowe, przytoczone wyniki badań Adorno i niejakiej (na pewno światowej sławy)pani Jadwigi Koralewicz - no sam miód!

    Swoją drogą ciekawe jakim to niby autorytetem ("Dla osobowości autorytarnej charakterystyczna jest rezygnacja z własnej oceny zjawisk i podpieranie się autorytetem znanej osoby dla wyjaśnienia swoich poglądów i działania.")podpierał się, znajdujący się chyba na samy dnie (lub szczycie) skali "F" A.Hitler ?

    No i ten passus o IQ (pomijając głęboko wątpliwą metodę badania inteligencji testami, jak to spostrzegawczo zauważył Gribbin - testy IQ doskonale nadają się do wyodrębnienia z populacji ludzi o najwyższej zdolności do rozwiązywania testów IQ) super!

    Zaś z tą psychoanalizą, stwierdzenie że doszło tu do zamiany konfesjonału na skórzaną kozetkę jest pewnie sporym uproszczeniem - ale chyba jest tu coś "na rzeczy".

    Nie miałem zielonego pojęcia, któż to taki ten Adorno (w ogóle wszelkie "autorytety" z lewa odrzucają mnie samym "zapachem"), zajrzałem (jakżeby inaczej do niezawodnej Wiki) i nadal wiem niewiele, choć parę jego spostrzeżeń wydaje się trafnych (kultura masowa, przemysł rozrywkowy, Oświecenie).

    OdpowiedzUsuń
  2. To jest ten niemiecki neomarksizm, który w Niemczech aplikuje się urzędowo któremuś już z kolei pokoleniu. Po wojnie ci marksiści znaleźli się po niewłaściwej stronie i pewnie zostali by dość szybko zmarginalizowani, tyle, że poczynili pewne zmiany - ta sama metoda dialektyczna, ale pojęcie pracy zastąpione zostaje gadaniem. Od tej pory szczęścia na świecie przybywać ma w wyniku niekończących się dysput na akademiach.

    Coś takiego w czasach alianckiej reedukacji Niemców było jak znalazł - pojawiły się stypednia, granty i inne fundacje. A i intelektualna jakość tego w sam raz pasowała do umasowionego szkolnictwa wyższego.

    Długi czas funkcjonowały np. takie prawdy, że skłonność do utrzymywania porządku to przejaw właśnie 'osobowości autorytarnej', więc masa młodych ludzi nie myła się i zapuszczała włosy.

    W ogóle to cala 'skala F', to jak dla mnie dość zabawna sprawa, sama już nazwa f-ajnie brzmi - i pewien dreszczyk emocji jest, i trochę tajemniczości, szczypta grozy, ale i sporo poważnej naukowości, a w gdzieś tam w oddali majaczy lekarski biały kitel.

    Co do poglądów Adorno na temat współczesnej kultury masowej to też się specjalnie nie orientuje, choć domyślam się jakie są. No ale nie trzeba być przecież marksistą, żeby móc stwierdzić, że ta pop-kultura nie jest wiele warta.

    A Hitler? Wygląda na to, że był pieprzonym indywidualistą.

    OdpowiedzUsuń
  3. „(...)Coś takiego w czasach alianckiej reedukacji Niemców było jak znalazł - pojawiły się stypednia, granty i inne fundacje. A i intelektualna jakość tego w sam raz pasowała do umasowionego szkolnictwa wyższego.(...) „

    Pewne „zabawy intelektualne” miewają jednak całkiem niezabawne konsekwencje, co prawda niemiecki instynkt państwotwórczy (o ile coś takiego istnieje) poradził sobie raczej bez większych problemów z RAF-em (a i z reemisją w następnym pokoleniu chyba też, sądząc po kasusie Bettiny Röhl ).

    Ale jestem bardzo ciekaw, jak to wygląda na niemieckich uczelniach w czasach poporeedukacyjnych? Bo jeżeli powszechnie panuje tam taki klimat, jaki opisałeś w swoim październikowym wpisie, to wskazywałoby jednak (ku mojemu zaskoczeniu) na ich całkowitą intelektualną mizerię :

    „(...)Nicolás Gómez Dávila jawi się w niej jako demoliberał, zgrymaszony postmodernista i niepoważny prowokator próbujący zwrócić na siebie uwagę. Ta interpretacja oczywiście jest tak zła, że nawet głupio z nią polemizować. Tylko z czego ona wynika? Ano najprawdopodobniej właśnie z tego, że w Niemczech o rzeczonym pisarzu inaczej pisać już nie można. Jest jeszcze oczywiście wspomniany schemat „faszystowski”, tyle, że służyć może jedynie co bardziej radykalnym grupom. Chcąc jednak coś przemycić do publicznego dyskursu na temat Gómeza Dávili, trzeba opatrzyć to „odpowiednim” komentarzem. (...)”

    A co Hitlera:”(...)A Hitler? Wygląda na to, że był pieprzonym indywidualistą.(...)” - No pewnie! Wszak sam to mówił: „(...) Za młodu byłem raczej dziwakiem, co chodzi własnymi drogami, nie szukałem towarzystwa. Teraz już nie umiem być sam!(...)”

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeśli chodzi o niemieckie życie intelektualne, to z tego co mi wiadomo, dalej zdominowane jest w zupełności przez Habermasa i całą plejadę jego mniej lub bardziej rozgarniętych zwolenników, w Niemczech uważany jest dosłownie za jakiegoś proroka. Tomasz Gabiś sporo o tym w świetny sposób pisał. Ale to pewna intelektualna moda, która, jak każda inna moda, kiedy się przecież musi skończyć. W Niemczech też już pojawiają się pewne tego objawy i do tego głównego dyskursu zaczynają się pomału przebijać ci niepokorni, którzy mają dość antyfaszystowskiego kija. Schmitt na przykład odkrywany jest na nowo (także przez część lewicy).

    O poziomie tamtejszego szkolnictwa wyższego Krasnodębski, który tam wykłada często wspomina. Z tego co mówi, sytuacja wygląda bardzo marnie, znacznie gorzej niż u nas. Przeciętny student to po prostu zwykły obibok, który ma wszystko gdzieś, studiuje nieraz i po dziesięć lat, nigdzie w międzyczasie nie pracując. Może sobie po prostu na to pozwolić, wiemy jaki tam jest socjal. Ale z drugiej strony, jak ktoś chce coś robić, to ma automatycznie zapewnione do tego świetne warunki. I tak w Niemczech wychodzi choćby kilkakrotnie więcej niż u nas porządnych prac naukowych.

    Z Niemcami w ogóle jest bardzo ciekawa sprawa. Ta katastrofa, która skończyła się dla nich wojna, to w sumie ewenement na skalę całej historii. To nie był zwykły pokój w wyniku którego oddaje się zwycięzcy jakieś terytoria, płaci reparacje czy spełnia inne polityczne żądania. Jak to ktoś ujmował, Niemcy przegrały swoją tożsamość.

    Tyle, że to też pomału się zmienia. Jeszcze w latach 90-tych nie do pomyślenia byłoby, żeby Niemcy wysyłali wojska poza granicę kraju, tak samo żaden niemiecki kanclerz nie odważyłby się skrytykować za żaden Irak Amerykanów. Schroeder zrobił tu znaczne postępy i w przyszłości będzie pewnie uważany za jednego z większych niemieckich kanclerzy.

    W ogóle bardzo dużo się teraz zmienia, Stany planują wycofanie swojej broni atomowej z Niemiec, i chyba w ogóle z całej Europy. Niemcy zyskają pełną suwerenność, Berlin znowu stanie się punktem obrotowym europejskiej polityki. Pomału kończy się ta nuda i dobra koniunktura dla nas w świecie.

    Co do Gomeza - o tym jak jest on postrzegany na świecie, opowiadał Krzysztof Urbanek. On go u nas propaguje, tłumaczy, jeździ po świecie na różne tam konferencje na jego temat. To nie tylko kwestia Niemiec, także całej zachodniej Europy. Podobno tak jak w Polsce, czyli w tym duchu konserwatywnym i reakcyjnym, interpretowany jedynie bywa, przeważnie pisze się o nim właśnie albo jak o jakimś nie do końca poważnym literacie, albo szalenie krytycznie, albo całkiem od rzeczy. Urbanka też podobno brali nieraz za jakiegoś dziwaka, z dziwnego kraju nad Wisłą.

    OdpowiedzUsuń
  5. Taaa! Otóż, zastanawia mnie ta „utracona tożsamość”; czy raczej tożsamościowa kwarantanna, czy też przeszczep „american dream”, czy jak sądzą niektórzy, owa „nowa jakość”. A moje zainteresowania nie biorą się li tylko z tego ich (tzn. Niemców) uciążliwego sąsiedztwa – pomijając już Polskę i jej geopolitykę (a raczej jej w naszym wydaniu brak), wszak nie można mówić o utracie tożsamości przez największy naród Europy, bez cieni refleksji nad konsekwencjami z tego wydarzenia dla tej Europy płynącymi właśnie.

    Obraz dostatniego, próżniaczego studenta – obiboka, jako (w domyśle) metaforycznej „przyszłości Niemiec”, odpowiadał pewnie wszystkim, ale wygląda na to, że jednak obraz to złudny. Mogę naturalnie tkwić w błędzie lecz myślę, że tysiąclecia nie można „wyekstrakcjować” ze świadomości (czy może ze „zbiorowej podświadomości”) narodu w trakcie półwiecza, choćby nawet tak „intensywnego”. Nie ma żadnego „punktu zero”, żadnej „nowej epoki” , choć są narody z których „wielkie przełomowe wydarzenia” wypalają całą tkwiącą w nich energię (jak oślepiający wybuch supernowej) po czym schodzą z głównej areny dziejów i takie które nadal trwają (vide Francja a Rosja).

    Dlatego z takim zaciekawieniem spoglądam na Niemcy i próbuję sobie zbudować jakiś oraz rzeczywistości, gdyż bez uświadomionej germanofilii jak i germanofobii ich (mówimy o Niemcach) wpływ na losy naszej Cywilizacji był i jest nadal ogromny.

    A rekcje intelektualistów na prace NGD można śmiało traktować jako kamień probierczy postoświeceniowego marazmu (bo tak czy siak ta prawoczłowieczolubno - tolerancyjnotęczowa ideologia jest martwa jak grobowce faraonów i żadne zaklęcia jej nie ożywią - ta czaszka już nigdy nie uśmiechnie się).

    OdpowiedzUsuń
  6. Też od jakiegoś czasu dość żywo się Niemcami, kto wie czy nie skończy się kiedyś jakąś germanofilią, heh.

    Ale myślę, że warto, bo wiele tam u nich ciekawych rzeczy, zwłaszcza w przeszłości. Tyle, że trzeba tu oczywiście rozróżnić ten kulturowy kontekst od tego stricte politycznego, bo to zupełnie różne rzeczy. Strasznie mnie np. irytuje, kiedy ktoś nie znosi choćby Rosji i zatem w prosty sposób idą jego antyrosyjskie poglądy na politykę. Antyrosyjskie czy jakieś inne, to tylko przykład. Po prostu nie można formułować postulatów politycznych na bazie sowich sentymentów, bądź resentymentów.

    Ta niemiecka samokastracja z pewnością nie będzie trwać wiecznie. Ostatnio jeszcze Koehler musiał podać się do dymisji, ale takie wypowiedzi stają się już coraz bardziej normalne. W ryzach trzyma ich też w znacznym stopniu to, że tam właściwie cały mainstream opanowany jest przez lewicę - telewizja, prasa, edukacja - to wszystko poobsadzane jest w większości jeszcze przez pokolenie z '68. Ale to też w naturalny sposób się zmieni.

    To na ile można wypłukać naród z tożsamości, a ile tak zostanie gdzieś po zakamarkach, ciężko chyba stwierdzić. Krasnodębski mówi, że jest w Niemczech swoista niewypowiedziana chęć dominacji gospodarczej. Że o tym nikt oczywiście nie odważy się powiedzieć wprost, ale każdy właściwie o tym myśli. Czechy tak zostały zdominowane, gospodarczo to jest faktycznie 17. niemiecki land, z gospodarką zupełnie kompatybilna względem niemieckiej. My jesteśmy nieco więksi niż Czesi, ale to zagrożenie też niewątpliwie istnieje.

    Narody upadają, ale państwa pozostają, vide Chiny. Trup też może prowadzić skuteczną politykę. Te kulturowe kwestie nie przekładają się jednak bezpośrednio na politykę.

    Zobaczymy, teraz Tusk pozostawiał w spokoju Gruzje i Litwy, obrócił się w stronę Niemiec. Ja w każdym razie widzę w tym kierunku jakiś sens, największym zagrożeniem zawsze będzie dla nas współpraca niemiecko-rosyjska.

    OdpowiedzUsuń
  7. Gospodarcza obecność Niemiec w Polsce również jest nieporównywalna z żadnym innym państwem, ale odbywa się to w miarę "dyskretnie". Czesi zaś to była "tradycyjna" domena Habsburgów, ich elity były w XIXw. całkowicie zgermanizowane (szło to równolegle wraz z utratą przez nie języka narodowego).

    W kwestii politycznej mamy do czynienia z oczywistym "przebudzeniem" (bądź też reaktywacją polityczną ) i gwałtownym wzrostem znaczenia Niemiec, ale myślę że dopóki "rząd dusz" trzyma tam pokolenie '68 to wszystko będą takie aksamitne obciążone podświadomie "cieniem Adolfa " ruchy- ale jak powiedziałeś to nie będzie trwać wiecznie.

    Oczywiście ich spuścizna kulturowa, zwłaszcza w porównaniu ze współczesną lewacką mizerią to są Himalaje. A mnie szczególnie interesuje właśnie ta istniejąca (czy też nie istniejąca)cienka (czy też ukryta pod grubą warstwą polipoprawnych trendów)nić łączaca ją ze współczesnością. Gdyż te siódme popłuczyny po Marksie to ja na pewno sobie daruję.

    OdpowiedzUsuń
  8. Gospodarcza obecność tak plus to, że jest główny kierunek naszego eksportu. Kiedy koledzy zrobią nam już te narodową rewolucję, wystarczy niemieckie embargo, żeby ją zdusić.

    Ten pociąg do dominacji tak czy inaczej tam chyb istnieje, tyle, że przesunięte zostało to właśnie na te gospodarcze tory. Pewnie jest to zgodne z aktualna "etyką" i z faszyzmem nie ma nic wspólnego. Dominacja gospodarcza to przecież żadna dominacja.

    OdpowiedzUsuń
  9. Oooo! To w Polsce szykuje się jakaś narodowa rewolucja?? Czyżbym coś przeoczył?!!

    Z faszyzmem to na pewno nie, ale i z narodowym socjalizmem też raczej nie bardzo - inwestycje w podmioty gospodarcze zlokalizowane poza granicami Niemiec do '39 raczej nie wchodziły w grę.

    W ogóle nie lubię tych lewicowych matryc, które niczego nie wyjaśniają służąc zwykłej propagandzie. Taka idiotyczna wewnętrznie sprzeczna sugestia jakoby ruchy z definicji narodowe były międzynarodowe (niczym przesławne kolejne Międzynarodówki). Więc sypią do jednego wora narodowy socjalizm, faszyzm, falangistów, legionistów Michała Archanioła, strzałokrzyżowców, ustaszy, reksistów, ONRowców czy nawet z rozpędu Action Francaise...

    OdpowiedzUsuń
  10. Heh, być może nie orientujesz się w najnowszych trendach na rodzimej prawicy (niech im będzie, bez cudzysłowu). Niektórym się coś takiego marzy.

    Faszyzm i nazizm - wiadomo, dwie różne rzeczy. Ale Habermas powiedział by pewnie 'faszyzm'. Oni rzeczywiście lubią to wszystko mieszać, choć z drugiej strony my też często mówmy po prostu 'lewactwo', nie tracąc czasu na czynienie większych rozróżnień. A niektóre lewaki wzajem też się nieźle żrą. Ostatnio byłem na blogu trzecioświatowych maoistów i czytałem o herezji hodżyzmu. :-)

    OdpowiedzUsuń
  11. Noo, marzenia to ja miewam jeszcze bardziej nieziemskie, ale tak na co dzień, w godz. ok 6:00-22:00, to raczej stąpam po ziemi i innym też zalecam tę otrzeźwiającą praktykę.

    Weź przestań! Gdzie Cię zawiało do maoistów ? - To coś takiego w ogóle jeszcze istnieje??! I ktoś na świecie jeszcze wie kim był Hodża? A może jeszcze Mijal! Co to było - jakiś wirtualny skansen, wywoływalnia duchów? Mieli tam jakąś szklaną kulę?

    OdpowiedzUsuń
  12. Mijala mają za patrona organizacji. Zapuściłem do nich żurawia, bo skumali się ostatnio z Falangą ('taktyczny sojusz'). Może słyszałeś o nich, to jedna taka organizacja narodowo-radykalna, obok ONR i NOP, nie tak w sumie dawno powstali. I zrobił się kocioł, nawet Bartyzel apele pisał, w stylu 'nie idźcie tą drogą'. W Falandze jest trochę ludzi z Organizacji Monarchistów Polskich, z Adamem Dankiem na czele. Tak więc całość dość zabawnie wygląda.

    Takie to ludziom rzeczy do głowy czasem przychodzą. Mają zamiar obalić System, amerykański imperializm, demokratyzm i kapitalizm, colę i hamburgery.

    Masz linka do maoistów.

    http://trzeciswiat.wordpress.com/

    OdpowiedzUsuń
  13. Nie do wiary! Elwis żyje! Gdybym był bardziej au courant obciążyłbym Cię fakturą za psychoanalityka! Przez chwilę myslałem że to jakiś hepening wyprodukowany przez jajcarzy, te postulaty, ten Mao...
    No cóż: "Herr Gott wie gross ist dein Tiergarten!"

    OdpowiedzUsuń
  14. Nawet byś nie przypuszczał co jeszcze może żyć. Nic tak naprawdę do końca nie umarło. Dosłownie nic, a było przecież w historii całkiem sporo rzeczy. Do tego jeszcze teraz, w ideowym hipermarkecie wszytko jest na wyciągnięcie ręki. Wystarczy kilka kliknięć.

    Podobno w Sosnowcu czy Dąbrowie Górniczej jeszcze dziś nie trudno natknąć się na prawdziwego komunistę, i to nie jakiegoś tam 'rewizjonistę', ale sam hardcore.

    OdpowiedzUsuń
  15. A z innej beczki! Czy cuś autorstwa C.Schmitt'a w szeleszczącym języku północnozachodnich Słowian w sieci znajdę - oprócz komętów do komętów (bo z jego przekładami na rynku to licho).

    OdpowiedzUsuń
  16. Cosik się powinno znaleźć, choćby to:

    http://chomikuj.pl/anty-edyp/Ksiazki/Filozofia+(pozosta*c5*82e)/Carl+Schmitt

    Pojęcie polityczności tu jest (chyba najbardziej płodna rzecz by Schmitt, choćby dziesiątki nieprzespanych nocy Habermasa), i rozważania o suwerenności.

    Z przekładami rzeczywiście nie jest dobrze, poza Teologią Polityczną, wyszedł tylko Lewiatan w teorii państwa T. Hobbesa. Trochę różnych rzeczy porozrzucanych jest po jakichś tam antologiach, np. w Rewolucji konserwatywnej w Niemczech 1918-1933 jest esej Epoka neutralizacji i spory kawałek Politycznego romantyzmu - rzeczy, która wg mnie powinna zostać przetłumaczona w następnej kolejności.

    Czekam jeszcze teraz na nowego Kronosa (jeden taki kwartalnik), mają być jakieś tłumaczenia Schmitta w kontekście eschatologicznym.

    A i ciekawostka - raz żem nawet Schmitta spotkał u Sierakowskiego w KP. To jest prawdziwy pluralizm! ;-)

    OdpowiedzUsuń
  17. Dzięki! Zabieram się do lektury.

    OdpowiedzUsuń