sobota, 7 sierpnia 2010

Grasz albo odpadasz

Taki oto film.



Jest to parada wojskowa w tysięczną rocznicę państwowości polskiej. Oderwijmy się w tym momencie od kontekstu ściśle historycznego, o którym każdy z nas wie jaki on był i spójrzmy na nią z innej perspektywy.

Parada wojskowa sama w sobie niesie określony rodzaj emocji. Nie jest to nic innego jak manifestacja gotowości do walki. Dlatego tak często urządza się je choćby w państwach otwarcie przyznających się do upodobania przemocy - dzisiaj świetne widoczne jest to w przypadku Korei Północnej - ale i w takich krajach jak Chiny czy Rosja, które też nie zamierzają ukrywać tego, że swój interes będą stanowczo egzekwować. Na przeciwległym biegunie jest w tym przypadku dzisiejsza sfeminizowana demokracja liberalna, nastawiona na niekończące się dyskusje i żmudne negocjacje i to właśnie wojnie prowadzonej przez państwa demokratyczne zawsze towarzyszy propagandowy spór o to, kto jest agresorem, a kto tylko się broni. Tak więc dzisiaj w Europie parad wojskowych się nie organizuje, albo robi się to bardzo niechętnie i na małą skalę, a samo wojsko wstydliwie skrywa się przed wzrokiem obywateli.

Wróćmy do filmu. Jest w nim coś. Napięcie odpowiednio wzmaga muzyka, tak, że całość robi wrażenie. Odbiorca otrzymuje wiadomość, że PRL to nie jakaś atrapa, a realna siła. Jest w tym określony duch, rodzaj śmiertelnej powagi, przypominającej o momencie, w którym kończą się rokowania i spór przeniesiony zostaje do instancji wyższej, w której o racji rozstrzygną konie mechaniczne, litry paliwa, ilość wyprodukowanej stali, tonaż okrętów, to jakie zdoła się uzyskać wartości mocy i energii, wyrażone w statystycznych diagramach.

Szczególne wrażenie robi część parady, w której maszerują współczesne rodzaje broni. Jest to odczucie surowości, nieodpartej konieczności, przygnębiającego odczłowieczenia, do których najlepiej pasowałby metaliczny posmak w ustach. Widzimy hierarchię pola walki – defilują kolejno: piechota, jednostki zmechanizowane, broń pancerna i na końcu, broń atomowa jako argument rozstrzygający. O najwyższym stopniu suwerenności, od którego nie ma już gdzie wystosować apelacji. Uczucie beznadziejności się pogłębia.

Charakterystyczny jest tu żołnierz obsługujący wyrzutnie rakiet z głowicami nuklearnymi. Nie ma w tym momencie znaczenia czy są one uzbrojone czy nie. Jego twarz jest niewyraźna, nie widać w niej nic szczególnego, jest to twarz, którą mógłby mieć przechodzień na ulicy albo człowiek sprzedający w kiosku papierosy. Nie jest to wojownik posiadły daną sztukę walki, a raczej technik-inżynier przeszkolony do obsługi pewnego rodzaju technicznego urządzenia. Poza tą umiejętnością, z która został zaznajomiony w podobny sposób w jaki dzieci uczy się wiązać buty albo korzystać z telefonu i dzięki której w jednym momencie jest w stanie usmiercić tysiące ludzi, nie ma w nim absolutnie nic szczególnego. To nie wojownik, a Nieznany Żołnierz, tak samo jak wszyscy jego kompani.  Być może pochodzi z jednej z wiosek Podlasia czy Podkarpacia, wyrastając z tamtejszego chłopstwa, będąc którymś z synów swoich pewnie jeszcze nie całkiem piśmiennych rodziców. Ale chodzi o to, że  nie ma to żadnego znaczenia. W ewentualnej wojnie tak on, jak i większość z tych żołnierzy zginęła by nie oglądając nawet na oczy wroga, bądź w taki sam sposób samemu zabijając.

Warto obraz współczesnego wojska porównać z wojskiem przeszłości. Film czyni ku temu okazję. To co pierwsze rzuca się w oczy to strój. Barwne kostiumy dawnych lat, bogato zdobione ornamentyką, która poza funkcją estetyczną przede wszystkim dawała informację o stanie i związaną z nim rangą, w których wojownicy z uśmiechem na twarzach ruszali, żeby się bić, wyparty zostaje przez przygnębiająco monotonny uniform, którego podstawowym atutem jest stapianie się z tłem. W nim także nie ma zupełnie nic szczególnego. W jednolitym, czarnym kombinezonie można równie dobrze obsługiwać maszynę w fabryce, zbierać śmieci na ulicy, jak i miotać pociski nuklearne. To już nie jest człowiek, ale człowiek wykonujący określoną czynność.

Jest to oczywiście kwestia podmiotowości. Średniowieczny rycerz był podmiotem pola bitwy, współczesny żołnierz to tylko część jego funkcji. Technika niweluje każdą ludzką przewagę. Jak mówi Jünger w Robotniku: dla dwu- lub trzyosobowej załogi stanowiska ogniowego ze sprawnym karabinem maszynowym nie straszny był meldunek, że naciera na nią batalion. Wobec serii pocisków wystrzeliwanych z techniczną dokładnością nie ma znaczenia liczba wroga, stan jego ducha, wola walki, indywidualne umiejętności. Podobnie jest z użyciem gazu bojowego. Tego typu sposoby walki zamieniają pole bitwy w strefy, na które dany rodzaj technicznego środka oddziałuje, bądź nie. Na współczesnej wojnie nie pada się już, ale odpada (Jünger).

Podział na regularną armię i obywateli zanika. To, że na filmie za wojskiem idą zwykli ludzie jest bardzo wymowne. Oni także są mobilizowani i też wzięli by udział w walce: jako operatorzy maszyn w fabrykach, górnicy wydobywający dla nich surowiec, pielęgniarki opatrujące rannych, matki wychowujące przyszłych żołnierzy. Czynności, które wykonują, zarówno maszerując po warszawskim Placu Defilad, jak i w codziennym życiu, nabierają znaczenia dopiero wobec większej całości. Cała choreografia polega na tym, że jej uczestnicy wykonują równomiernie daną czynność. W przeciwnym razie nie miało by to przecież żadnego sensu. Indywidualny aspekt, to kim oni są, jacy są i co myślą nie ma znaczenia, tak samo jak w przypadku tych żołnierzy liczy się tu wyłącznie wymiar funkcjonalny. Późniejsza zmiana ustroju nie ma tu wiele do rzeczy, bo mowa jest o czymś znacznie bardziej podstawowym.

Ten krótki film to metafora głębokich prawd.

7 komentarzy:

  1. Piękny mini-esej! Powinieneś więcej takich pisać.

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  2. Uuuaaa!!! Partia rzuciła wszystkie siły na Plac Defilad dla ukazania niewyobrażalnego, mocarstwowego skoku dokonanego przez Polskę pod jej świetlanym przywództwem.

    Czego to tu nie mamy: przywlekli nawet przeciwokrętowe Termity i Radugi, przeciwlotnicze Wołchowy i operacyjno-taktyczne Scudy i Łuny. Oj, ojojoj! Tylko że sowieci, w swym atomowym zapale, to głowice jądrowe planowali pakować prawie do wszystkiego, nawet poczciwy przeciwlotniczy Wołchow miał wersję jądrową (W-760)!

    A "bojec od jadziernowo wzrywa" o którym mówisz, to chyba ten wystający do pasa z 8U218 (na podwoziu czołgu IS-3)? Coś mi się zdaje że głowicą jądrową to on by sobie pierdyknął, ale ino raz.

    Cała ta ruska koncepcja wyrąbywania sobie korytarzy atomowych taktyczną bronią jądrową ,do ataku dywizji pancernych na zachód, to jak klasyczny, nieprzytomny sen wariata...

    Karabin maszynowy unieruchomił wojnę w okopach (zdegenerował ją ,by użyć słów "klasyka" (A.H.)). Po udoskonaleniu czołgu, wojna znów odzyskała charakter manewrowy, ale pojawienie się środków masowej zagłady (od pierwszych "nieśmiałych" prób z truciem ludzi gazem w I-szej, po pierwsze "delikatne" pierdolnięcia 15kT atomówką w II-giej) wprowadziło ludzkość w sytuację "ucznia czarnoksiężnika".

    Wyzwolono moce nad którymi już nie umiemy zapanować. Zaiste niewyobrażalna jest rozwierająca się otchłań pomiędzy banalnością czynności i ludzi je wykonującymi, a skalą zagłady przezeń spowodowanych. Tylko, że to wszystko z walką i wojną nie ma dosłownie nic wspólnego - tu przechodzimy do obszarów apokaliptycznej mistyki w sensie dosłownym...

    OdpowiedzUsuń
  3. @ triarius

    Kiedyś się coś jeszcze pewnie napisze. Ale w ogóle szerzej o technice wypadałoby cosik więcej rzec. Sytuacja tak naprawdę wcale nie jest wesoła (albo dla jednych jest, a dla drugich trochę mniej). Na razie ryję w temacie.

    @ Almaryk

    Widzę żeś obcykany w te klocki. Jak dla mnie, całość daje efekt całkiem, całkiem... Obejrzałem filmik chyba z kilkadziesiąt razy. Dobrze, że nasz psychiatra-pacyfista czegoś takiego nie robi, bo bym jeszcze zapisał się do PO.

    I rzeczywiście, w tej sytuacji 'ucznia czarnoksiężnika' jesteśmy. Poza tym, że nie sposób to już wszystko opanować, to nawet ciężko pojąć co to tak naprawdę wszystko znaczy. Nie ma dzisiaj lepszego środka panowania niż technika i nic tak nie zniewala. Już samo podpięcie przyłącza energetycznego sprawia, że się robisz zależny. Do tego dochodzi masa innych oczywistych rzeczy. To jest władza absolutnie totalna.

    Ostatnią prawdziwą wojną była właśnie I WŚ, kolejne po niej to już nie wojny herosów, a tytanów.

    OdpowiedzUsuń
  4. Hmm...Dzieciństwo spędziłem praktycznie w koszarach, to były te lata własnie. Och! Jak ja sie wówczas identyfikowałem z tą organizacją. Nie wyobrażałem sobie poza nią życia - dosłownie wszystkie zawody świata wydawały mi się godne pogardy lub co najmniej smieszne.

    Gdy po latach (nomen, omen w grudniu '81 - pamietam jak robiliśmy sobie jaja, że po trzydziestu latach komuna nas wszystkich wciągnie do ZBOWiDu) moja dziecęca "miłość" upomniała się o mnie, byliśmy już na przeciwległych biegunach. SPR a potem bateria radiotechniczna 22 dywizjonu ogniowego, 4 Brygady Artylerii OPK - Hel. Wyposarzony we "Wołchowy" jak te z tej defilady własnie.Wówczas w sumie to chyba tylko dzięki swoim koneksjom rodzinnym nie zakończyłem tej przygody z armią w jakims oddziele dyscyplinarnym.

    Teraz się psychiatra podniecał jedną, ćwiczebną baterią "Patriot", a wówczas dywizjonów rakietowych WOPK było dobrze ponad 50 (nie licząc OP Wojsk Lądowych) - rzeczywiście rozbrojenie u nas zapanowało już całkowite. Ale to zwykle dobrze się pod tą szerokością geograficzną nie kończy.

    OdpowiedzUsuń
  5. Heh, co tam jacyś nauczyciele czy inni kierowcy pekaesów. Pętaki. Wyobrażam sobie to myślenie. A i Wołchowy nawet miałeś okazje powąchać. Ciekawe sprawy.

    Co do tego samorozbrojenia - ciemna saska noc znowu nastała. Nie jesteśmy Portugalią czy Holandią dajmy na to i siła rzeczy musi to wyglądać inaczej. Tak samo niedorzeczne jest gadanie, że w razie czego lądowali by tu Włosi czy Hiszpanie, tylko dlatego, że ktoś tak zapisał to na jakiejś kartce papieru. Irytujący jest ten nabożny stosunek części polskiej prawicy do NATO i różnych Bushów. Zresztą ciągle w historii się to powtarza, jak jakiś smutny refren. Kolejne rozczarowania nigdy nie przeszkadzały formułować następnych oczekiwań.

    Dopiero jak człowiek weźmie pod uwagę geopolitykę to uświadamia sobie w pełni jak chujowe są te wszystkie anarchokapitalistyczne i w ogóle liberalne rojenia. To tak dygresyjnie.

    Ciekawie wygląda w tej chwili alokacja polskich wojsk. Wszystko co się do czegokolwiek nadaje stoi na Dolnym Śląsku i zachodzie, gotowe do wykonania rozkazów ruszenia na kapitalistyczną RFN, na wschód od Warszawy nie ma niczego. Żaden polski rząd nie ma zamiaru nic z tym zrobić, bo to miliardy złotych. Finowie jeśli o to chodzi prowadzą bardzo dobrą politykę względem Rosji - pewna ugodowość jeśli idzie o różne te sprawy symboliczne i prestiżowe, ale jednocześnie bardzo mocne realne zabezpieczenie granic. U nas nawet ci, których to jakoś interesowało chcieli robić jakby odwrotnie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jest chyba jeszcze gorzej! Wszystko co się do czegokolwiek nadaje z tego bardaku to 12-14tys. A taka ilość to może sobie spokojnie stacjonować nawet na Księżycu. A ich gotowość bojowa...

    Kurde, gdy sobie przypomnę te nasze komusze wojsko - toć sam wchodziłem na dyżury bojowe, a nasz dywizjon ,jako nadmorski miał gotowość 3 minutową (tzn czas, od ogłoszenia alarmu do złożenia przez d-cę skróconej grupy bojowej meldunku na SD brygady o gotowości rakiet do zejścia z wyrzutni) i nie przypominam sobie aby kiedykolwiek została ona przekroczona choćby o sekundę.

    Większość lemingów (a populacja ich rośnie w postępie geometrycznym) naprawdę głęboko wierzy w te medialne pierdolety o globalnej wiosce o nieaktualności wojen o przeniesieniu ich (tzn wojen) w sferę ekonomii itp, itd. A konsekwencje tej zabawy będą żałosne, czasami wydaje mi się że jakiś pacyfistyczny amok opanował naszą, pożal się Boże, klasę polityczną.

    OdpowiedzUsuń
  7. Tak, myślą tak, ale ktoś kto tak uważa nie rozumie czym jest polityka. Gdyby tak rzeczywiście było w ogóle nie mielibyśmy prawa mówić, że dzisiaj prowadzi się politykę. Różnica jest dokładnie taka jak miedzy prawami człowieka, a prawem stanowionym, posiadającym sankcję wykonawczą.

    Ale na świecie, kto ma to rozumieć ten rozumie. Stany zrobią niedługo 'akcję humanitarną' w Iranie. Nie dlatego, żeby Iran nie miał broni atomowej, tylko dlatego, żeby nie miał możliwości jej użycia. Pod tym stekiem frazesów maszyneria pracuje dalej pełną parą. Putin też się zbroi, w Rosji zaczyna się właśnie największe zbrojenie od czasów zimnej wojny.

    Bez armii w ogóle nie można prowadzić polityki zagranicznej. Tu wyłazi ten związek ochrony i posłuszeństwa, archetypiczny, że tak powiem (mężczyzna-kobieta, pan-sługa, suweren-wasal, państwo-obywatel). Jeśli ktoś nie jest w stanie sam sobie zapewnić bezpieczeństwa, musi się komuś podporządkować. Nie ma innej możliwości.

    Dlatego można się integrować gospodarczo, powoływać wspólne komisje do ochrony praw człowieka, jeszcze inaczej wydziwiać, ale nikt nie ma ochoty zrzec się suwerenności nad własną armią. Tu właśnie ta integracja napotyka na ścianę, świetnie to dzisiaj widać. Te wszystkie Rompuye to manekiny, nie ma żadnej wspólnej polityki europejskiej i nie ma jeszcze państwa europejskiego, jakby chciał tego np. Michalkiewicz. Będzie dopiero kiedy Unia dostanie w dyspozycję narodowe armie albo powoła własne siły zbrojne.

    OdpowiedzUsuń