Temat rozwinęliśmy sobie ostatnio, więc bez zbędnych wstępów pójdźmy dalej.
Krążyliśmy trochę wokół filozofii, wspomniane zostało, że szczególną cechą filozofii zachodniej jest choćby głębokie zainteresowanie pojęciem czasu, co odróżnia to zajęcie od wszystkich innych odpowiedników w pozostałych kulturach. Tych różnić jest jednak znacznie więcej. W zasadzie zupełnie co innego sobie wyobrażamy wspominając o filozofii, niż wyobrażają sobie np. ludzie kultur wschodnich. Nasza filozofia to teoretyczna spekulacja, od kilku już wieków zupełnie abstrakcyjna. Jest czysto analityczna, świadoma, prowadzi do systemów teoretycznych i dogmatów. Nie wiąże się z religią czy życiem codziennym, Filozofujemy bo „szukamy prawdy”, lub „sensu życia”. Na Wschodzie filozofia jest życiem. Ciężko jest nam określić czy buddyzm, bądź konfucjanizm to religie, systemy filozoficzne czy nauczanie jak żyć, by żyło się dobrze. W zasadzie są każdą z tych rzeczy, przynajmniej tak chyba powinniśmy je interpretować, by zrozumieć o co naszym przyjaciołom ze Wschodu chodzi. Oni tego nie muszą robić – wiedzą to podświadomie, za to pewnie pukają się w czoło, jak słyszą po co my filozofujemy, czy nawet filozofujemy, bo jak widać, kiedy rozmawiamy o różnicach kulturowych staje się filozofia pojęciem względnym.
Różnice między Zachodem, a Wschodem wydają mi się wielce ciekawe. Na Wschodzie unika się słów. Japończycy, kiedy się porozumiewają rzadko mówią coś wprost, przeważnie odnoszą się do szerszego kontekstu, zakładając, że rozmówca ma pewien zasób wiedzy własnej i domyśli się tego, czego się od niego oczekuje, żeby się domyślał. Nasza filozofia to opasłe księgi, za przykład wschodniej nie posłużą jednozdaniowe buddyjskie koany.
Zachód to także personalizm, któremu można przeciwstawić wschodni kolektywizm. Świetnie widać to kiedy zacznie się porównywać sztukę obu kultur. My mamy ego – artysta jest indywidualnością, tworzy, by być sławnym, podziwianym, by otrzymać poklask. Kiedy osiąga sukcesy mówi się, że ma talent, a kiedy mu się to nie udaje stwierdza się, że brakło mu talentu. Japończyk zawsze stwierdzi, że nie był wystarczająco konsekwentny i zdyscyplinowany, że nie włożył dostatecznej ilości pracy w to co robił. Talent w tym sposobie myślenia nie odgrywa większej roli. Podobnie jak w przypadku filozofii, nasza sztuka jest w pewien sposób wydzielona z życia, toczy się jakby w oderwaniu od niego, zupełnie niezależnie. Na Wschodzie jest medytacją – częścią życia, a tworzenie przebiega równocześnie z kontemplacją.
Zresztą widać to także patrząc na inne dziedziny. Wschodnie sztuki walki to coś znacznie więcej niż dawanie sobie po twarzy, tylko – wiadomo – także filozofia i postawa życiowa. Nieraz widzimy jak ktoś u nas zaczyna trenować karate czy kung-fu, ale szybko przerywa, bo „kazali mu robić wdechy i wydechy, a on przecież chciał się tylko nauczyć jak bić ludzi”.
OK, zostawmy już ten Wschód, choć to temat niezmiernie interesujący, ale inne wydają się też nie gorsze. Coś co mnie ubodło jak czytałem Halla to uwagi co do tego jak postrzegane jest państwo w Europie kontynentalnej, a jak w tradycji anglosaskiej. W zasadzie było to dokładnie to samo co pisał Spengler, choć Hall Spenglera raczej nie zna, w paru miejscach zresztą w ogóle jest względem niego „heterodoksyjny”. Chodzi o rozróżnienie na centralną pozycję państwa jak to jest w przypadku europejskich systemów politycznych i niecentralną czy wręcz opozycyjną względem społeczeństwa - tak to sobie na razie nazwijmy – jak sprawa się ma u Anglosasów.
Spengler pisał, że a Wielkiej Brytanii nie ma państwa, jakby to dziwacznie nie brzmiało. Wlk. Brytania jest wyspą, więc państwa w sensie kontynentalnym nigdy nie potrzebowała. Nie potrzebowała go, bo jako, że ma naturalne granice, nie musiała stale się „zbierać do kupy”, że tak to brzydko określę, a jej odrębność zabezpieczało morze.
Krystalizowały się tam za to grupy interesu, które – głównie na własny, wewnątrzbrytyjski użytek wypracowały sobie mechanizm rządu, jako czegoś co kieruje sprawami wewnętrznymi. Ale już nie życiem obywateli, którzy uważali się za niezależnych i niezawisłych wobec interesu tegoż rządu. Anglikom chodziło tylko o bogacenie się i robienie własnych interesów. Zawsze byli narodem kupców i żeglarzy. Interes rządu był o tyle ważny, o ile umożliwiał interesy jednostkowe. Mamy tu zatem chroniczną opozycję rząd – obywatele.
Zupełnie inaczej sprawa się ma na kontynencie. Tu musiało powstać silne, scentralizowane państwo, które miało przede wszystkim zabezpieczać granicę i trzymać w ryzach podległe mu terytorium., wraz z poddanymi, którzy je zasiedlali. Ludwik XIV mawiał: Państwo to ja, Fryderyk Wielki w ten sam sposób powtarzał: Jestem pierwszym sługą swojego państwa, co często przytacza Spengler. Francuzi czy Prusacy zawsze głęboko poczuwali się do lojalności wobec własnego państwa, po dziś dzień bardzo dużo im z tego zostało, co widać choćby po ich zachowaniu, kiedy przebywają na obczyźnie. Brytyjczycy, a także Amerykanie mobilizują się dopiero w momencie zagrożenia.
Dlatego liberalizm mógł wyrosnąć tylko na Wyspach. Będąc ideologią kupców i handlarzy jest na wskroś brytyjski. Geszefciarz zawsze będzie postrzegał państwo jako zagrożenie, bo w imię jakiś swoich własnych (wspólnotowych) interesów może położyć rękę na jego kramie. Choć z drugiej strony będzie je akceptował w takiej wersji, która umożliwi, że mu ten kram prawnie zabezpieczy przed tymi, którzy chcieli by coś z niego zabrać, na przykład metodą gwałtu.
Te różnice świetnie są widoczne, kiedy spojrzy się na Francję czy Niemcy – choćby te dzisiejsze. To, że są to systemy zdecydowanie bardziej socjalne niż ich anglosascy odpowiednicy nie jest przypadkowe. Sami po Niemcach odziedziczyliśmy choćby bismarckowski system ubezpieczeń, oparty na „solidarności pokoleń”, a po Francuzach scentralizowany do bólu system edukacji, choć liberalna ortodoksja nakazywałaby, aby zarówno ubezpieczenia, jak i szkolnictwo były prywatne i nieprzymusowe.
Francuskie państwo jest tak władne, że uchwala prawa podatkowego, które działa wstecz. Jest zatem w stanie cofać czas! (Cholera, czy to nie jest dopiero faszyzm?! Korwin ma chyba jednak sporo racji, kiedy głosi, że żyjemy w faszystowskiej Europie). Hall opisuje reakcje amerykańskich przedsiębiorców we Francji na tego typu praktyki francuskiego państwa. Ci ludzie nie byli w stanie pojąć, że coś takiego można w ogóle zrobić. Z kolei na Francuzach nie wywierało to większego wrażenia.
Swoją drogą spróbujmy sobie wyobrazić rzecz taką jak na przykład narodowy socjalizm w Wielkiej Brytanii. Czy coś podobnego miało kiedykolwiek choćby cień szansy, aby powstać na Wyspach? No ja nie mogę tego sobie wyobrazić, nie wiem jak Wy? Istniała przez pewien czas partia faszystowska z sir Mosleyem na przedzie, ale rzecz wydaje mi się egzotyczna do samych granic znaczenia tego pojęcia.
Tak samo powinny być u nas traktowane różne pochodne liberalizmu z anarchokapitalizmem na czele. Bo czy, biorąc pod uwagę to w jakim miejscu na mapie Europy się znajdujemy, można – sorry - coś równie głupiego jak anarchokapitalizm głosić? A tego typu rzeczy nas dzisiaj zalewają.
Każda idea poczęta w naszej zachodniej kulturze ma w sobie pewien dynamizujący ładunek, który nakazuje jej rozprzestrzeniać się we wszystkie strony. Jesteśmy ludźmi, którzy jeśli w cos uwierzą, przekonują do tego całe swoje otoczenie. Jesteśmy przeświadczeni, że jeśli w coś wierzymy to jest to jedynie dobre i jedynie słuszne, tak więc uważamy, że powinni w to uwierzyć także inni. I zupełnie nieważne jest to czy ma to być ktoś z naszego bliskiego otoczenia, czy człowiek z drugiej półkuli. Spengler nazywał to socjalizmem naszej kultury. W tym sposobie myślenia biorą swój początek wszystkie misje nawróceniowe Zachodu. Kiedyś były to krucjaty i szerzenie chrześcijaństwa, dziś niesiemy kolorowym ludom demokrację i prawa człowieka. Dzięki temu mechanizmowi cywilizacja zachodnia opanowała już właściwie cały świat.
Do tego dochodzi zachodnie przekonanie, że kultura jest jak wierzchnie okrycie – można je ściągać, przymierzać, zakładać nowe - a nie coś, co przenika nas na wskroś. Hall dzieli kulturę na dwa poziomy: pierwszy – fundamentalny – jest ukryty, nieuświadomiony, nie jesteśmy w stanie go dostrzec, bo żyjemy nim na co dzień. Różnice będą stawać się widoczne jedynie wobec innych kultur. Jest to „gramatyka kultury” – można by ją nazwać kulturą właściwą.
Poziom, który jesteśmy w stanie zaobserwować to świadoma i jawna część kultury – jest manifestacją poziomu właściwego i objawia się w zwyczajach, sposobie ubierania czy systemach politycznych, bądź religijnych. Zachodni umysł jest przekonany, że jeśli pozmienia elementy na tym poziomie, dokona przeobrażenia całej kultury. Że „ucywilizuje”.
Osobiście jestem jak najdalszy od „uszczęśliwiania” kogokolwiek, tym bardziej jeśli robi się to wbrew woli tego kogoś. Takie sytuację obserwujemy nieustannie, wystarczy spojrzeć z kogo robi się debili i psychopatów, tylko dlatego, że nie chcą żyć na nasz zachodni sposób. Osobna sprawa to to, że już od dawna usiłujemy innym zaszczepiać przede wszystkim nasze cywilizacyjne choroby.
Wyciągnijmy zatem z tego wszystkiego jakieś wnioski, coby to pisanie i wyciąganie na powierzchnie tych wszystkich różnic, cech szczególnych i sprzeczności, nie było daremne. A więc, czy w ogóle można mówić o czymś takim jak „świat”? Czy nie jest to wyłącznie li tylko suma różnych światów? Czy istnieje coś takiego jak „ludzkość” czy tylko mamy prawo mówić o poszczególnych kulturach, rasach i narodach i to jeszcze kulturach, rasach, narodach konkretnego czasu i okresu – no właśnie czego – „historii”? Czy możliwe jest napisanie „historii świata”? Czy nie będzie ona tylko historią jednego, konkretnego sposobu myślenia? Dzisiaj już mało kto stawia tego typu pytania. Taszczy się do nas różne pomysły, częstokroć zupełnie nam obce i mówi, że mamy brać i dziękować. Robią to ci, którzy piszą kolejne dysertacje na temat „powszechnych praw człowieka”, ale także często ci, którzy głoszą, że są po przeciwnej stronie. Przekonany jestem, że nie istnieje żadna uniwersalna koncepcja prawicowa. A to co powinniśmy robić to odnosić się tylko i wyłącznie do konkretnych sytuacji, zdarzeń i społeczeństw. Innych po prostu nie ma.
poniedziałek, 30 listopada 2009
"Taniec życia" o tańcu życia... (cz. II)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz